Gospodarka niemal stanęła i to na niepewnym gruncie – spadek konsumpcji nie zdarzył nam się przez ostatnie 20 lat. Dlatego obecne spowolnienie różni się od tego, którego doświadczyliśmy jeszcze kilka lat temu.
– Rok 2009 pokazał, że tak długo jak wynagrodzenia realnie rosną, Polacy nie odczuwają kryzysu w domowych budżetach, więc nie powstrzymują się z wydatkami. Problem zaczął się w 2011 r., kiedy inflacja zaczęła pożerać wzrost płac – zauważa Rafał Antczak, członek zarządu firmy doradczej Deloitte. Nie bez przyczyny – inflacja przez cały rok utrzymywała się powyżej górnej granicy odchyleń od celu NBP. Tak samo było też przez większą część 2012 r. Średnio w ubiegłym roku ceny rosły w tempie 3,7 proc., a średnia płaca nominalnie zwiększyła się o 3,4 proc. Rok wcześniej płace rosły jeszcze o 5 proc. – Tu leży wyjaśnienie tego, że gospodarstwa domowe przestraszyły się kryzysu – dodaje Antczak.
Kryzys na co dzień
Firma badawcza Gemius zapytała blisko 4 tys. internautów o to, czy pogarszająca się sytuacja gospodarcza przekłada się na ich sytuację finansową. Ci, którzy przyznali, że odczuwają kryzys, najczęściej (ponad 70 proc. odpowiedzi) wskazywali, że odbija się to właśnie na wydatkach na życie. To dlatego, że Polacy na tle Europy znacznie więcej wydają na żywność i mieszkanie, a na tym nie za bardzo da się oszczędzić. Niemal połowa badanych przez Gemius skarży się też na problemy ze znalezieniem środków na wakacyjny wyjazd, wyjścia do kina, teatru czy zakup sprzętu RTV i AGD.
Pobudzenie konsumpcji wydaje się więc największym wyzwaniem gospodarczym tego roku. W poprzednich latach pieniądze pompowało państwo. – Obniżka składki rentowej, stawek PIT i wprowadzenie ulgi na wychowywanie dzieci sprawiło, że w naszych kieszeniach zostało rocznie (w warunkach 2011 r.) ok. 40 mld zł więcej. Do tego doszedł bardzo silny wzrost inwestycji publicznych (do 5,2 proc. PKB w 2009 r.), w dużej mierze finansowanych ze środków UE – wymienia Marek Rozkrut, główny ekonomista Ernst & Young w Polsce. Deficyt w finansach publicznych wzrósł wtedy tak mocno, że teraz na poluzowanie gorsetu budżet nie może sobie pozwolić.
Na ratunek plazma
Przed kryzysem kilka lat temu uchroniło nas też to, że nadrabialiśmy zapóźnienie względem reszty Europy. – Byliśmy głodni konsumpcji. Ale teraz sytuacja jest inna – ile można mieć plazmowych telewizorów i numerów telefonów? – zastanawia się Tomasz Kaczor, główny ekonomista Banku Gospodarstwa Krajowego. W poprzednich latach również sytuacja na rynku pracy nie była tak marna jak teraz. – Stopa bezrobocia przekroczyła 14 proc., a badania koniunktury GUS pokazują, że obawy przed utratą pracy są największe od 2001 r. – dodaje Kaczor.