I znów leją się hektolitry krwi, latają wnętrzności i fragmenty kończyn, a humanoidalne, ślepe istoty wgryzają się w ludzkie ciała. Wrażliwsi za sprawą tych obrzydliwości mogą zwymiotować.
Zabrakło tylko tajemnicy i elementów zaskoczenia. Bowiem mniej więcej od połowy pierwszego „Zejścia” wiadomo, kto atakuje sześć przyjaciółek, które – szukając mocnych wrażeń – wybrały się na wyprawę w głąb niezbadanych wcześniej jaskiń w Appalachach.
Drugi film zaczyna się dokładnie w tym miejscu, gdzie pierwszy się skończył. Ocalała tylko jedna z nich, Sarah (MacDonald). Ale niczego nie pamięta – zszokowany mózg wykasował z pamięci traumatyczne przeżycia.
Szeryf (O’Herlihy) zmusza ją, by ponownie zeszła do jaskiń, aby pomóc ekipie ratunkowej w poszukiwaniu zaginionych dziewcząt. Ponowne zanurzenie się w klaustrofobiczne, oświetlane jedynie światłem latarek wnętrza uruchamia jej pamięć i odsłania krwawe koszmary.
Sarah już wie, co czeka nieświadomych niebezpieczeństwa i nazbyt pewnych siebie ratowników. Podziemne stwory nie przepuszczą nikomu.