Bo taka wpadka – jak „Uczeń czarnoksiężnika” – nie powinna się przytrafić Turteltaubowi, reżyserowi niezłego, przygodowego „Skarbu narodowego” i jego sequela.
Jego nowy obraz – choć bombarduje efektami specjalnymi i muzycznymi fanfarami – jest nieznośnie nużący. Nudą wieje już po kilku minutach seansu, gdy się orientujemy, że – mniej lub bardziej – wszystko to już znamy. Spodziewaliśmy się czarującej baśni pozwalającej na dwie godziny zapomnieć o świecie i w zamian zatopić się w magicznym Nowym Jorku. Ale zamiast tego dostaliśmy bełkotliwą opowiastkę z wątłą fabułą i płaskimi bohaterami.
Pierwszoplanowych mamy dwóch – to Balthazar (Nicolas Cage), potężny czarnoksiężnik i niegdyś podopieczny samego Merlina, oraz jego tytułowy uczeń Dave (wyjątkowo nijaki Jay Baruchel, ale też i jego ekranowa postać jest mdła i głupawa). Obaj zmuszeni są walczyć z innym czarodziejem – złym Horvathem (Alfred Molina) i jego totumfackim Drake’em, by nie dopuścić do wydostania się z pewnego naczynia-matrioszki niebezpiecznej czarownicy Morgany łaknącej panowania nad światem.
Tych, którzy chcą obejrzeć film ze względu na Monicę Bellucci – by nacieszyć oczy jej urodą – ostrzegam, że pojawia się na planie na krótko przed finałem. Może przewidziano dla niej większą rolę w sequelu, ale byłoby lepiej, gdyby takowy nie powstał.
[i]USA 2010, reż. Jon Turteltaub, wyk. Nicolas Cage, Jay Baruchel, Alfred Molina [/i]