Półwysep Iberyjski włącza hamulce

Hiszpanie wychodzą na ulice, by zaprotestować przeciwko rosnącemu bezrobociu i niskim zarobkom. Za kryzys finansowy winią chciwość branży deweloperskiej. I wciąż ufają swoim bankom

Publikacja: 07.11.2008 03:40

Nie zwalniajcie ich – apelowali związkowcy podczas protestu w Barcelonie. Z powodu spadku sprzedaży

Nie zwalniajcie ich – apelowali związkowcy podczas protestu w Barcelonie. Z powodu spadku sprzedaży aut w Europie Nissan zwolni ze swoich fabryk w Katalonii 1680 osób

Foto: Reuters

Kiedy zbiera się grupa czterech Hiszpanów, jeden z nich musi być urzędnikiem – żartują mieszkańcy Półwyspu Iberyjskiego. Rozbudowana administracja pożera coraz więcej publicznych pieniędzy, ale wydaje się to nikomu nie przeszkadzać. Wręcz przeciwnie – w czasach kryzysu coraz więcej grup zawodowych zaczyna wyciągać ręce po państwowe pieniądze i pomoc od organizacji pozarządowych. – Teraz poszukiwane stają się inwestycje, do których dopłaca państwo. To gwarantuje ich bezpieczeństwo – uważa biznesmen Joan Davi, który prowadzi korporację inwestycyjną.

[srodtytul]Madryt[/srodtytul]

Wielka manifestacja funkcjonariuszy Guardia Civil i ich rodzin. Reprezentacyjną arterią Madrytu La Castellana przetacza się tłum 20 tys. osób. Pod Ministerstwem spraw Wewnętrznych wykrzykują żartobliwe i niecenzuralne epitety pod adresem obecnego ministra. Żądają lepszego wyposażenia: ubrań i sprzętu oraz godziwych zarobków i emerytur. Najgłośniej krzyczą kobiety, bo pracujący w służbie cywilnej mężowie nie zawsze chcą się publicznie buntować przeciwko przełożonym.

[wyimek]Kryzys w Hiszpanii szczególnie dotknął branżę deweloperską. W prasie pojawiają się teraz żarty, że łatwiej jest sprzedać piecyk elektryczny na Saharze niż apartament na Costa del Sol[/wyimek]

Nie finansiści, nie maklerzy i nie menedżerowie, tylko rodziny wychowujące dzieci najbardziej odczuwają skutki zaczynającego się w Hiszpanii kryzysu gospodarczego. Liczba osób korzystających z pomocy Caritasu wzrosła w tym roku w Hiszpanii o 40 proc. Po żywność, ubrania i środki higieniczne zgłaszają się przede wszystkim rodziny, w których ojciec stracił pracę, samotni rodzice z dziećmi na utrzymaniu, osoby starsze, których emerytury nie starczają na życie.

– Choć przeciętnie zarobki wynoszą ok. 1,5 tys. euro miesięcznie, to spora grupa osób dostaje tylko około 1000 euro. Nawet tak dobre studia jak prawo nie gwarantują dobrze płatnej pracy, bo uczelnie opuszcza bardzo dużo prawników – mówi Arancha, która przeniosła się z Kadyksu do Madrytu w poszukiwaniu dobrej pracy. Jest zatrudniona w jednym z urzędów, więc ma zapewnioną spokojną i stabilną pracę, ale nie może nawet marzyć o własnym mieszkaniu. Nie myśli także o zakładaniu rodziny. – Dziś tu, jutro gdzie indziej. Nie wiem, jak długo utrzymam się w Madrycie. Zresztą ceny mieszkań są obłędnie wysokie, więc wynajmuję – wyjaśnia.

O tym, że boom w branży budowlanej się skończy i przyjdą chude lata wiadomo, było już rok temu. Nikt jednak nie przewidywał, że przybierze on taką formę: firmy budowlane plajtują, ale ceny mieszkań pozostają wysokie. Eksperci spodziewają się jednak, że w końcu zaczną spadać – w tym roku o 8 proc., a w następnym – już o 12 proc.

– W Hiszpanii nie sprzedaje się już żadnych mieszkań. Liczba transakcji na rynku nieruchomości jest równa dosłownie zeru. W porównaniu z hiszpańskim rynkiem polska branża budowlana jest w komfortowej sytuacji – twierdzi Joan Davi, który dzieli swój czas pracy między Polskę i Hiszpanię.

Potwierdzają to dane o kredytach hipotecznych. W ostatnich latach ich wartość przyrastała w dwucyfrowym tempie. We wrześniu po raz pierwszy od 16 lat ich wartość zmniejszyła się – podał bank centralny Hiszpanii. W prasie pojawiają się żartobliwe porównania, że łatwiej jest teraz sprzedać piecyk elektryczny na Saharze niż apartament na Costa del Sol.

Budownictwo jest jedną z głównych branż hiszpańskiego przemysłu – szacuje się, że wraz z powiązanymi branżami odpowiada za 20 proc. PKB. Ale ponad połowa PKB pochodzi w Hiszpanii z usług, głównie opartych na turystyce. I tu niestety także skutki kryzysu dały się odczuć – w ciągu dziewięciu miesięcy tego roku kraj odwiedziło mniej turystów niż w tym samym okresie ubiegłego roku (spadek o 1 proc.). I to mimo wystawy Expo w Saragossie.

[srodtytul]Saragossa[/srodtytul]

Wybudowane specjalnie na Expo budynki wieją teraz pustką. W niektórych urządzono hotele, w innych biura. Nikt nie przechodzi pięknym mostem, zaprojektowanym przez Irakijkę Zahę Hadid. Mieszkańcy nie mają czego szukać w tym zakątku miasta.

– Może powstanie tu wydział architektury, którego brakuje w naszym mieście – liczy Ignacio Eseverry, przedsiębiorca rolny.

Po sezonie turystycznym pusto jest też na dworcu Delisias, który wybudowano specjalnie dla szybkiej kolei AVE. Nowoczesny pociąg AVE z Madrytu do Saragossy jedzie tylko godzinę i dziesięć minut. Rozwija prędkość do 300 km na godzinę, nie ma mowy o spóźnieniach. Wejście na peron dla pasażerów jest otwierane kilkanaście minut przed startem, stewardesa niczym w samolocie sprawdza bilety, rozdaje darmowe książki i słuchawki do słuchania filmu. Podróż tam i z powrotem kosztuje ok. 80 euro. Francuskie TGV mogłoby pozazdrościć takich wyników.

Ale między TGV i AVE jest jeszcze jedna różnica. W hiszpańskim pociągu mimo porannej godziny nikt nie śpi, wręcz przeciwnie – spora grupa osób przyniosła ze sobą pracę. Z teczek wyjmują laptopy, sprawozdania finansowe, księgi przychodów i rozchodów i zabierają się do pisania. Inni prowadzą rozmowy o interesach. Przedział zaczyna przypominać wielkie biuro.

[srodtytul]Gorące branże[/srodtytul]

Obawa przed utratą pracy staje się w Hiszpanii coraz powszechniejsza. Rząd przewiduje, że w przyszłym roku bezrobocie wzrośnie do 12,5 proc. Opozycja widzi przyszłość jeszcze bardziej pesymistycznie – liczba osób bez pracy może osiągnąć 3,5 mln, co odpowiada stopie 15 proc. Narażeni będą głównie pracownicy firm budowlanych i branży motoryzacyjnej.

W tym miesiącu fabryki Nissana zlokalizowane w okolicach Barcelony poinformowały o konieczności zwolnienia prawie 1,7 tys. osób, czyli 40 proc. zatrudnionych. Pracownicy protestowali na ulicy przed zakładami, paraliżując ruch w godzinach otwierania fabryki i kończenia pracy oraz przerwy obiadowej. To barbarzyństwo proponowanie nam rozmów o zwolnieniach bez przedstawiania przyszłości zakładu – wołał szef związkowców Jordi Carmona.

Wiadomość o zwolnieniach w fabryce Nissana była jak kubeł zimnej wody wylany na głowy Katalończyków. W ostatnich trzech latach zakład otrzymał 43 mln euro pomocy publicznej. Mimo to fabryka zwalnia teraz pracowników. A w marokańskim Tangerze – zaledwie 15 km od granic z Hiszpanią, Nissan uruchamia produkcję 400 tys. aut. Rynek północnoafrykański staje się dla koncernów motoryzacyjnych coraz bardziej obiecujący, podczas gdy europejski traci na wartości. W tym roku w Hiszpanii sprzedadzą o 25 proc. aut mniej. Efekt jest natychmiast widoczny w postaci zwolnień grupowych. Miesiąc przed decyzją Nissana Ford i GM poinformowały o zwolnieniu 2 tys. osób. W sumie w branży motoryzacyjnej: fabrykach samochodów, podzespołów i opon przybędzie w tym roku 15 tys. bezrobotnych.

Fernando Nuniez, madrycki taksówkarz z Sewilli, ma własną teorię na temat kryzysu gospodarczego. Jego zdaniem przyjęcie przez Hiszpanię euro było dużym błędem. Spowodowało podwyżki cen i zmniejszyło konkurencyjność taniego jak dotąd kraju. – Nic dziwnego, że turystów jest coraz mniej – zauważa.

Choć od czasów przyjęcia euro minęło już siedem lat, niemal każdy mieszkaniec Hiszpanii pamięta stare ceny w pesetach. – Chleb zdrożał momentalnie o 40 proc., za kawę w kawiarni trzeba w euro płacić dwa razy więcej niż kiedyś – mówi Arnacha.

– Nie popełniajcie naszego błędu – radzi Fernando.

Kiedy zbiera się grupa czterech Hiszpanów, jeden z nich musi być urzędnikiem – żartują mieszkańcy Półwyspu Iberyjskiego. Rozbudowana administracja pożera coraz więcej publicznych pieniędzy, ale wydaje się to nikomu nie przeszkadzać. Wręcz przeciwnie – w czasach kryzysu coraz więcej grup zawodowych zaczyna wyciągać ręce po państwowe pieniądze i pomoc od organizacji pozarządowych. – Teraz poszukiwane stają się inwestycje, do których dopłaca państwo. To gwarantuje ich bezpieczeństwo – uważa biznesmen Joan Davi, który prowadzi korporację inwestycyjną.

Pozostało 93% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy