Konferencję klimatyczną w Poznaniu zapowiadano jako najważniejsze wydarzenie międzynarodowe, jakie miało miejsce w nowoczesnej Polsce. Tym bardziej jej efekty mogą wydawać się mizerne. Komunikat przedstawiony bladym świtem 13 grudnia przez zmordowanego kilkunastogodzinnymi negocjacjami prezydenta konferencji Macieja Nowickiego nie zawierał nic, co sugerowałoby postęp w rozmowach na temat walki z ociepleniem klimatu.
Co gorsza, laik, który zadał sobie trud śledzenia doniesień ze szczytu, mógł odnieść wrażenie, że zajmowano się tam sprawami drugorzędnymi, czysto technicznymi i w dodatku będącymi próbą doszlifowania mechanizmów protokołu z Kioto, który i tak przestanie obowiązywać za trzy lata. Mimo początkowych deklaracji o nowym traktacie w sprawie ochrony klimatu prawie nie było mowy.
To tak jakby grupa znajomych, którzy postanowili wybrać się na wycieczkę, po dwóch tygodniach naradzania się ustaliła, że warto zabrać ze sobą kanapki, ale to, czy będą one posmarowane masłem czy margaryną, ustali się później. O celu podróży nikt się nawet nie zająknął.
Ślamazarne dyskusje wokół kwestii technicznych z Kioto staje się jednak bardziej zrozumiałe, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że nowe międzynarodowe porozumienie będzie bazować na obecnym protokole. Jeden ze scenariuszy zakłada nawet, że nie będzie nowego traktatu, jedynie aneksowanie tekstu z Kioto. Dlatego walka o brzmienie każdego z paragrafów jest tak zacięta – będą one decydować o obowiązkach i przywilejach poszczególnych krajów znacznie dłużej niż do 2013 r.
Inną przyczyną, dla której delegaci nie chcieli wypłynąć na szersze wody, są Stany Zjednoczone. W Poznaniu nikt nie miał wątpliwości, że kształt i powodzenie globalnego pakietu klimatycznego zależą od tego, co zrobi Waszyngton. A to wciąż jest niepewne. Wiadomo, że podejście prezydenta elekta jest diametralnie różne od prezentowanego przez dotychczasową administrację Białego Domu, ale twardych szczegółów nadal nie ma. Barack Obama, wbrew oczekiwaniom, nie wysłał na konferencję swojej delegacji, oświadczając, że prezydent USA jest tylko jeden. W Poznaniu byli więc tylko przedstawiciele George’a Busha, którzy przyjęli postawę biernego pesymizmu ani specjalnie nie hamując, ani nie posuwając negocjacji do przodu.