Marek Jakub Biń, rzeczoznawca zegarów antycznych i zegarków
[b]Rz: Inwestycja w dawne zegary może być alternatywą dla giełdy. Czy podpisałby się pan pod takim twierdzeniem?[/b]
Marek Jakub Biń: Oczywiście, tak. Zastrzegłbym jednak, że reguła ta dotyczy tylko części rynku. Najlepiej sprawdza się w przypadku cennych, ściśle limitowanych zegarków naręcznych. Kupując unikatowy egzemplarz, firmowany przez prestiżowego producenta, możemy liczyć na roczny wzrost wartości na poziomie 30 proc. Nic więc dziwnego, że ceny najciekawszych zegarków, przyspieszających bicie serca każdego kolekcjonera, sięgają setek tysięcy, a nawet kilku milionów euro. Warto wyjaśnić, że przed laty nie mówiono w ogóle o limitowaniu produkcji tak jak obecnie. Po prostu niektóre dzieła sztuki zegarmistrzowskiej powstawały w kilku egzemplarzach, bo tylu można było znaleźć nabywców. Już w chwili zakupu były bardzo drogie. Dlatego przechowywano je w doskonałych warunkach, przekazując z ojca na syna. W związku z tym większość bardzo cennych zegarków zwykle jest w doskonałym stanie.
[b]Takiego zegarka nie nosi się na co dzień?[/b]
Tej klasy egzemplarze na ogół przechowywane są w sejfach, w których powietrze ma odpowiednią wilgotność i temperaturę. Trzeba je nakręcać od czasu do czasu. I to wszystko.