Otwock. Interwencyjna Placówka Opiekuńcza (IPO). Malutkie łóżeczka stoją po pięć, sześć w pokoikach jak szklane akwaria. Jest cicho, niemowlaki akurat śpią pod kolorowymi kołderkami. Wydaje się, że te kołderki to najcieplejsze, co im się w życiu przytrafiło. W ośrodku czekają cierpliwie na to, że ich ktoś ogrzeje tym jedynym ciepłem, którego los im nie dał. Że znajdą rodziców.
– Najbardziej się cieszę, gdy przychodzę i któregoś brakuje – mówi wolontariuszka, która siedzi na wesołym dywanie wśród zabawek edukacyjnych, lalek, klocków i raczkującej szóstki najstarszych maluchów. – Wtedy wiem, że poszedł do domu. Wesoło gada do dzieci, do każdego po imieniu, podnosi je, głaszcze, turla im piłkę i ociera łzy. I dodaje, że stara się nie przyzwyczajać.
Dorota Polańska, dyrektor placówki, zna dramatyczne curriculum vitae każdego dziecka, pamięta każdego pacjenta, który przeszedł przez jej ręce. Krążymy między kołderkami. Cicho opowiada mi historie, z których większość chętnie by wykrzyczały tabloidy.
Chłopiec z płaskim czołem, z syndromem FAS, uśmiecha się zza czarnych grubych rzęs. Ma dwa miesiące, a już próbuje czarować. Ale co do jego przyszłego zdrowia Dorota Polańska nie ma złudzeń. Jego sąsiad, nie większy, z poważnym wyrazem twarzy, pilnie wsłuchuje się w nasze głosy. Gdy się go dotknie, by pogłaskać, sztywnieje. Broni się i boi podniesionego głosu.
Za chwilę dzieci będą się budzić, zacznie się zamieszanie, karmienie na cztery ręce, płacze i odbijanie. Zmiana pieluch i urwanie głowy dla personelu.