Prezesem został przez przypadek, chociaż nie ukrywa, że bardzo mu na tym zależało. Kiedy się okazało, że sędziwy Ed Whitacre nie jest w stanie obiecać, że przeprowadzi ofertę publiczną GM i zostanie w koncernie przynajmniej pięć – sześć lat, rada nadzorcza zaczęła się rozglądać za innym kandydatem.
[wyimek] Pełna wersja tekstu [link=http://www.rp.pl/temat/593467.html]w najnowszym wydaniu[/link] dodatku [link=http://www.rp.pl/temat/449164.html]{eko+}.[/link]
[b][link=http://www.rp.pl/zakupy]Wykup dostęp[/link][/b][/wyimek]
I wtedy zauważyła Akersona (który pracował dotąd w firmach finansowych i telekomunikacji), uznając, że jest w stanie uzdrowić ikonę amerykańskiej motoryzacji, zadłużoną i po traumatycznych przejściach. W dodatku większościowym udziałowcem GM było wtedy państwo.
Akersona znalazł Whitacre wiosną 2009 r. Dzisiejszy prezes GM pracował wtedy w Carlyle i zajmował się transakcjami wielkich przejęć w Azji i Europie.