Francuscy policjanci zatrzymują na granicy włoskie pociągi, a belgijski minister finansów na poważnie proponuje wprowadzenie ograniczeń w przepływie kapitałów w strefie euro. Co się stało w Unii, że kwestionowane są podstawowe swobody stanowiące fundamenty integracji europejskiej? Wygląda na to, że mamy do czynienia z wielkim kryzysem zaufania.
W ostatnich miesiącach z Tunezji do Włoch przedostało się ponad 20 tys. nielegalnych imigrantów. Rząd Silvio Berlusconiego w typowej dla siebie histerycznej poetyce zaczął mówić o biblijnym potopie i ludzkim tsunami, żądając solidarności ze strony innych państw UE i zabrania części imigrantów.
Zgodnie z oczekiwaniami nie zostało to przyjęte pozytywnie. Niemcy zapytali, gdzie byli Włosi, gdy w latach 90. do ich kraju napływały dziesiątki tysięcy uchodźców z ogarniętej wojną byłej Jugosławii. Szwedzi zastanawiają się, dlaczego ich kraj radzi sobie z ponad 40 tys. uchodźców rocznie, a sześć razy większe Włochy nie mogą przyjąć 20 tys. W tej sytuacji Berlusconi postanowił dokonać regularyzacji nielegalnych imigrantów i patrzeć z zadowoleniem, jak wyjeżdżają do Francji do rodzin i znajomych. Natknął się jednak na francuski sprzeciw i policjantów, którzy na granicy zatrzymują pociągi. Włoski rząd zaczął protestować przeciwko naruszaniu swobody przemieszczania się w strefie Schengen. Bruksela odparła, że na razie wszystko jest zgodne z prawem.