Zachodnia Europa znalazła znakomity sposób na uratowanie swojej waluty i swojej przyszłości gospodarczej. Okazało się to tak proste, że aż dziw bierze, dlaczego nikt dawniej na to nie wpadł. Opowiadano jakieś bzdury o konieczności oszczędności budżetowych, o lepszej kontroli nad ryzykiem inwestycyjnym podejmowanym przez sektor bankowy, o zmianach funkcjonowania Europejskiego Banku Centralnego. Drażniono niepotrzebnie ludzi nieodpowiedzialnymi sugestiami reform systemu zabezpieczenia społecznego czy przesunięcia w górę wieku przechodzenia na emeryturę. Denerwowano premierów propozycjami, by ograniczali deficyt budżetowy i dług publiczny. Rozwścieczano obywateli insynuacjami, że za mało oszczędzają i zbyt łatwo zaciągają kredyty.
To oczywiście wszystko bzdury. Rozwiązanie znajdowało się bowiem cały czas w zasięgu ręki. Wreszcie ktoś mądry na nie wpadł: wystarczy przecież zwrócić się o pomoc do Chińczyków. Chińczycy są bezinteresowni, życzliwi, zależy im najbardziej na tym, żeby móc jak najtaniej wytwarzać produkty dla Europejczyków i dostarczać im niemal darmowego kredytu. Są dla Europy pełni najlepszych uczuć, bo nic nie powoduje, że czują się lepiej niż przypomnienie sobie, jak europejscy żołnierze wiek temu okupowali i rabowali Pekin. A poza tym mają góry euro i dolarów, które koniecznie chcą dać Europie, bo sami uważają, że nie zrobią z nich żadnego dobrego uczynku. Niech więc lepiej przekażą je funduszowi ratunkowemu ratowania strefy euro i się cieszą, że Europejczycy bez dalszych wyrzeczeń zapewnią sobie finansowy spokój.
Pomysł, by w celu ratowania euro zwrócić się o pomoc finansową do Chin (a może i Rosji, choć ta już w przyszłym roku sama może znaleźć się w tarapatach, jeśli tylko spadną ceny ropy naftowej), wynika z dwóch motywów.
Pierwszym motywem jest tchórzostwo. Zwrócenie się bowiem do Chin z prośbą o pożyczenie kapitału potrzebnego do ustabilizowania euro to nic innego, jak unik przed dokonaniem reform, które pozwoliłyby strefie euro znaleźć kapitał u siebie w domu. Łączny PKB strefy euro według bieżących kursów walut jest dziś jeszcze nadal dwukrotnie wyższy niż PKB Chin, jej mieszkaniec jest kilkakrotnie zamożniejszy od Chińczyka. Znalezienie niezbędnych kapitałów potrzebnych po to, by ustabilizować euro, nie byłoby żadnym problemem. Tyle tylko, że aby to zrobić, trzeba byłoby dokonać głębokich reform, zachęcających do oszczędności i europejskie państwa, i ich obywateli. I narazić się na protesty, demonstracje, utratę głosów wyborczych. Nie prościej poprosić o pomoc Chińczyków?
Drugim motywem jest głupota. Głupota, która każe wierzyć, że Chiny oddadzą Europie swoje kapitały w sposób bezinteresowny, nie żądając nic w zamian. Głupota, która każe zapominać, że w odróżnieniu od operujących perspektywą najbliższych wyborów europejskich i amerykańskich polityków, w Pekinie myśli się kategoriami dziesiątek lat naprzód. Czego zażądają w przyszłości Chiny, kiedy już będą wiedziały, że trzymają finansowo Europę Zachodnią za gardło i mogą ją w każdej chwili zaszantażować wycofaniem swojego kapitału? Zobaczymy.