Wprawdzie komisarz Neelie Kroes ogłosiła swój projekt roamingowy jeszcze w poprzednim tygodniu, ale na kilka dni operatorom odjęło mowę. Potrzebowali czasu, aby dojść do siebie i coś wyjąkać. Za dużo nie byli w stanie, bo ani oni, ani nikt inny na dobrą sprawę nie wie, o co komisarz chodzi. Tzn. chodzi ponoć o zniesienie kosztów roamingu, tylko - przy braku jakichkolwiek detali - wydaje się to bajką braci Grimm. Jeżeli nie ponura bajką Andersena.
Nie chcemy tutaj tylko-li trąbić na benefis operatorów. Od tego jest Komisja, od tego są rządy i urzędy, aby walczyć o niższe ceny usług dla klientów końcowych. Czy się to komu podoba, czy nie - zwłaszcza Adamowi Smithowi - rynek telekomunikacyjny jest mocno regulowany i na razie nie ma na to rady.
Komisja zatem, a z nią rządy i urzędy, od kilku lat skutecznie naciskają na spadek cen usług roamingowych (na marginesie: żaden z operatorów jeszcze z tego powodu nie zawiesił działalności, choć z pewnością zwolnił sporo pracowników). Zniesienie kosztów roamingu może by i było logiczną konsekwencją tego zjawiska, gdyby... dało się jakoś zrealizować. Tymczasem przy obecnym porządku na telekomunikacyjnym rynku apel komisarz Kroes jest w istocie apelem o ujednolicenie stawek za wszystkie połączenia w Europie. Rozumiem, że komisarz śni się jednolity rynek, ale aż tak jednolity to on nigdy nie będzie, dopóki Unia Europejska nie zmieni się w jedno państwo.
Kiedy taka roamingowa mrzonka zderza się z roamingową rzeczywistością, na którą składa się stopniowy spadek cen i uruchomienie mechanizmów konkurencyjnych, to musi wywołać konsternację, albo serdeczny rechot. Albo domniemanie wyborczej kiełbasy. - Co będzie za miesiąc? Acha, wakacje i wyjazdy zagraniczne. Co mamy w przyszłym roku? Acha, wybory do Europarlamentu i wybór nowej komisji. Dwa plus dwa równa się cztery: pani komisarz zaczyna walkę o stanowisko w nowej komisji. Prawdziwe? Nie wiem. Prawdopodobne? Na pewno.
Propaganda, to narzędzie polityków. Może dlatego, jako człowiek prosty i niewyrafinowany, nie mam do nich wielkiego przekonania. I dlatego z pewnym niepokojem patrzę na otwarty akces do tego świata byłej szefowej UKE. Wprawdzie nadaje się całkiem dobrze, jako osoba przekonana mocno o swoich racjach,pewna siebie i apodyktyczna, a przy tym elokwentna i kontaktowa. Mam nadzieję, że uda mi się zakonserwować szacunek i sympatię, jaką do niej żywię i nie zaszufladkuję w ciemnym kącie Archiwum X, jak to zwykle - moim prostym umysłem - zwykłem czynić z politykami.