Kryzys w Rosji ma wiele twarzy

Załamanie gospodarki najbardziej widać w miastach, w których jeden zakład lub fabryka jest głównym miejscem zatrudnienia. Takich jak Tutajew. A w Moskwie wciąż fiesta

Publikacja: 10.03.2009 02:11

Pośredniak w Podolsku. Bez pracy w Rosji pozostaje 6,1 mln osób

Pośredniak w Podolsku. Bez pracy w Rosji pozostaje 6,1 mln osób

Foto: AFP

U nas tu druga Ukraina – mówi Lidia Aleksandrowna, przewracając oczami. – Wasiliew z Andriejewem zupełnie tak samo jak Juszczenko z Tymoszenko wylewają na siebie pomyje. A ludzie boją się, co jutro przyniesie – dodaje. Wasiliew to mer nadwołżańskiego miasta Tutajew, a Andriejew – szef rejonowej administracji. Kłócą się, bo ciągle nie mogą wyjaśnić, kto tak naprawdę rządzi miastem. Tymczasem jedyny zakład w mieście – Tutajewski Zakład Budowy Silników – jest na skraju upadłości, a słowo „kryzys” brzmi coraz bardziej złowieszczo.

[srodtytul]Zakład zbudował miasto[/srodtytul]

– Na moim osiedlu wszystkich, którzy pracowali w Zakładzie, już pozwalniali – mówi tutajewska emerytka, pani Serafima. O Zakładzie Budowy Silników wszyscy mówią tutaj po prostu Zakład. Bo jest tylko jeden. Oprócz niego jeszcze kombinat lniany produkujący brezenty i trochę małych firm. Ale one się nie liczą. – To na Zakładzie zbudowano miasto – mówi babuszka Serafima. Kiedyś była tutaj duża wieś, a gdy pojawił się Zakład, wyrosło miasto. – To wszystko – emerytka robi szeroki gest dłonią, wskazując na okoliczne budynki, typowe breżniewowskie pudełka od zapałek, szare i ponure, takie, jakie można spotkać w całej Rosji – to wszystko zbudował Zakład. Domy, sklepy. Wcześniej po tej stronie Wołgi było tylko błoto – opowiada.

– Dziękuję Bogu, że już jestem na emeryturze – mówi babuszka Serafima, która jeszcze kilka lat temu pracowała w Zakładzie. – I stary też – dodaje. – Wtedy to było coś! A dzisiaj strach, zwłaszcza dla młodych, bo w mieście pracy nie ma. Dostaje 3970 rubli (ok. 390 zł) emerytury. Z tego 700 rubli to opłaty za mieszkanie. Pani Serafima rozgląda się dookoła. – Zakład to wszystko zbudował. A teraz, ech, szkoda gadać – wzdycha ciężko.

[srodtytul]Zwolnienia jak wyrok[/srodtytul]

Gdy zaczęto budować TZBS w latach 70., do Tutajewa przeprowadzali się nie tylko specjaliści z obwodowego centrum Jarosławia, ale ludzie z całego ZSRR. Przez lata potok nowych pracowników nie ustawał. – My z żoną przenieśliśmy się z Rubcowska na Ałtaju – opowiada Anatolij Klimionow, który zaczął pracować w Zakładzie w 1985 roku. – To miasto to sami przyjezdni – mówi. Zakład działał jak magnes.

[wyimek] W Rosji większość ludzi wciąż jeszcze wierzy władzom. Nie widzi związku błędów, popełnianych przez nie w poprzednich latach z obecną, coraz gorszą sytuacją gospodarczą kraju [/wyimek]

– Gdy mnie zatrudniali, dostałem list gwarancyjny, że po trzech latach pracy dostanę mieszkanie. I po dziś dzień tu mieszkamy – z dumą oprowadza po swoim M3, przeganiając plączącego się pod nogami kota. Anatolij jest działaczem zakładowych związków zawodowych. Na razie jeszcze pracuje, ale – jak wszyscy – nie zna dnia ani godziny. Na razie zaplanowano zwolnienie ok. 2 tys. z 4,6 tys. pracowników. – W grudniu – 49 osób, w styczniu – 199, w lutym – 495, w marcu – kolejne 500. Zakład przeszedł na trzydniówkę, pensje obcięli, zabrali wszystkie dodatki. Co będzie jutro? Nie wiadomo.

Rachunki są proste. Co miesiąc dział kadr przelicza zaplanowaną na następny miesiąc ilość produkcji. Zostaje tyle osób, ile jest potrzebne do zrealizowania planu. Reszta – do zwolnienia.

Pani Irina była jedną z pierwszych na liście. – Gdy zaczęły się cięcia, już przysługiwała mi emerytura. Od takich zaczynali, wychodząc z założenia, że będziemy mieli przynajmniej jakieś zabezpieczenie – tłumaczy. – Powiedzieli mi, że likwidują moje stanowisko, ale to akurat była bzdura, bo dwa dni później przesunęli tam Żenię Gusiewa. A potem wydzwaniali: jak się rozgrzewa ten piec, Irino Borisowno? Było mi strasznie przykro. Przepracowałam tam przecież 23 lata, a oni tak mnie pożegnali.

Anatolij Klimionow próbuje zmobilizować pracowników Zakładu. – Mówię im, żeby wychodzili na protesty, walczyli o swoje, ale oni odpowiadają: a co my możemy? Podpisaliśmy dwie rezolucje, jedną – krytykującą decyzję kierownictwa, drugą – z prośbą o interwencję do władz państwa. Bez odzewu – opowiada. Na ogólnokrajowe związki zawodowe w ogóle nie liczy, nie wierzy też w pomoc państwa. – W telewizji obiecują, ale nic z tego nie widać. Jedna Rosja to partia karierowiczów, a premier i prezydent bawią się w czyste krasomówstwo – ocenia.

Wspomina styczeń, gdy od związkowców z zakładów w Jarosławiu przyszło zaproszenie na akcję poparcia dla rodzimego przemysłu samochodowego. – Pojechaliśmy tam. I co się okazało na miejscu? Że bierzemy udział w akcji poparcia dla rządu organizowanej przez Jedną Rosję. Na transparentach napisy: „Popieramy kurs rządu”. A przecież my go nie popieramy! Co on dla nas zrobił?

[srodtytul]Przydałby się Stalin[/srodtytul]

Lidia Aleksandrowna jest ubrana w pyszne futro i ma starannie pomalowane paznokcie. Rosyjska kobieta musi wyglądać elegancko, nawet jeśli siedzi właśnie w urzędzie dla bezrobotnych, czekając na swoją kolejkę. – 2 marca zwolniłam się na własne życzenie. Zgłoszę się, zobaczę, co będzie – mówi. Gorzko się uśmiecha. Pracowała w biurze w branży budowlanej. – Skończyły się zlecenia. Szef był dobry, ale nic nie mógł zrobić. Pracy nie było i nie mógł nam płacić. A siedzieć za darmo i czekać nie wiadomo na co, nie było sensu – tłumaczy.

Kto jest winny? – Wierzę Putinowi i Miedwiediewowi, podoba mi się to, co mówią – mówi. – To z Ameryki przyszedł kryzys. Putin to mołodiec. Gdyby nie gromadził tych pieniędzy za ropę, to co byśmy dzisiaj zrobili? A tak go pouczali, że złą politykę prowadzi. Miedwiediew z Putinem dobrze rządzą. A pomoc nie dochodzi do nas, bo takie mamy miejscowe władze, tfu! – rzuca przez ramię kobieta, która przysłuchuje się rozmowie. – Czasami to aż się robi tęskno za komunizmem. Stalin by się nam przydał – wzdycha pani Lidia.

Mieszkańcy Tutajewa chwytają się każdej możliwości, by zdobyć jakieś pieniądze. W ostatnich tygodniach w mieście wzrosła liczba honorowych dawców krwi. Za 200 ml 125 rubli. – Jeden mój znajomy już niedługo dostanie tytuł Honorowego Dawcy Rosji. Oddaje podwójne dawki – po 400 ml jednorazowo. Zbierał na prezent na Dzień Kobiet dla swojej dziewczyny – opowiada Szapowałow.

[srodtytul]Buntu mas nie będzie. Na razie[/srodtytul]

Rządy Miedwiediewa i Putina nie wszystkim się tu podobają. Przede wszystkim dlatego, że rosną opłaty komunalne. Miejscowi komuniści już kilkakrotnie zbierali ludzi na demonstracje, raz nawet zablokowali główną trasę z Jarosławia do Rybińska. – Potem zaczęli nas przeganiać z centrum na obrzeża miasta, żeby nie kłuć ludzi w oczy – mówi Aleksiej Szapowałow, asystent komunistycznego radnego z Tutajewa. Miejscowe władze są zbyt zajęte sobą i własną wojną, żeby zająć się kryzysem i rosnącym bezrobociem. – Nie mieli nawet odwagi, żeby wyjść do nas i cokolwiek powiedzieć, wytłumaczyć się – dodaje.

Do punktowych wybuchów społecznych protestów dochodziło już w różnych częściach kraju, jednak zdaniem ekspertów Rosji nie grozi masowy bunt. – Ludzie wierzą władzom. Ciągle jeszcze nie widzą związku z ich błędami w poprzednich latach a sytuacją gospodarczą kraju. Dla większości to nie oni są winni kryzysu – tłumaczy „Rz” politolog Dmitrij Orieszkin. Tam, gdzie dochodzi do protestów, władze starają się je wyciszyć. Jak np. w Woroneżu, gdzie przed budynkiem administracji wylano lodowisko. – Wszyscy u nas wiedzą, że to po to, żeby ludzie nie mogli protestować – opowiada Nadia Koroliowa, która pochodzi z tego miasta na południu Rosji.

[srodtytul]Jeden z wariantów[/srodtytul]

Położony w europejskiej części Rosji Tutajew to tylko łagodny wariant czarnego scenariusza, który dotyka liczne miasta na Uralu czy Syberii, zwłaszcza te, które żyją z zakładów metalurgicznych czy przemysłu zbrojeniowego. – Najcięższy los czeka obwód archangielski czy Ural, częściowo Powołże, a także zachodnią Syberię. Sytuacja będzie bardzo trudna tam, gdzie dominuje przemysł zbrojeniowy, bo państwo będzie zmuszone do znacznego ograniczenia zamówień – mówi „Rz” ekonomista Władisław Inoziemcow.

Ekspert krytycznie ocenia rządowe projekty wsparcia rodzimego przemysłu. – Pompowanie w nie pieniędzy, w sytuacji gdy znacznie spadł popyt, jest bez sensu. Te środki „zgubią” się gdzieś po drodze. Państwo nie powinno się teraz skupić na walce z zagrożeniem bezrobociem, ale z samym bezrobociem – tłumaczy. Mówiąc krótko, zamiast dotować te zakłady, trzeba je na jakiś czas zatrzymać, a pieniądze przeznaczyć na zasiłki dla ludzi bez pracy. – Pompowanie pieniędzy w takie przedsiębiorstwa jak np. AwtoWaz jest bez sensu, bo to nieefektywny kolos, który trzyma się na lobbingu i nierynkowych udogodnieniach ze strony rządu. Docelowo tego typu zakłady powinny się albo zrestrukturyzować, albo zostać przejęte przez zachodnie firmy, inaczej będą wiecznie wymagały państwowej reanimacji – dodaje ekonomista.

[srodtytul]Kto żył w czekoladzie...[/srodtytul]

Młoda kasjerka bez pośpiechu wstukuje dane do bankowego komputera. Ma długie, pomalowane na różowo paznokcie. – To ostatni klient – rzuca w stronę kilkunastoosobowej kolejki. – A do tych drugich kas ktoś przyjdzie? – pyta jeden z oczekujących. – Przyjdzie albo i nie przyjdzie. Kryzys. Prawie wszystkich zwolnili – odpowiada Tatiana (jak wynika z przyczepionej na piersi plakietki), nie podnosząc wzroku znad komputera. To obrazek z jednego z moskiewskich oddziałów Sbierbanku.

Ale Moskwa jest daleka od kryzysowej paniki. Tu też często się słyszy o zwolnieniach, cięciach wypłat, przymusowych urlopach na własne życzenie i skracaniu tygodnia pracy. Oligarchowie zbiednieli i z multimiliarderów zostali już tylko miliarderami.

O kryzysie dużo się mówi, ale gdyby zatkać uszy, w centrum stolicy można by go w ogóle nie zauważyć. Centra handlowe przeżywają prawdziwe oblężenie, a moskwianie jak dawniej tłoczą się w restauracjach, barach, klubach. – Kto żył w czekoladzie, ten dalej będzie żył w czekoladzie – komentuje moskiewska emerytka Jelena. Dla tych mniej zamożnych największym problemem są jeszcze szybciej niż dotychczas rosnące ceny, przede wszystkim produktów spożywczych. Na ulice i przed stacje metra wracają straganiarze.

Są też i tacy, którzy na kryzysie próbują zarobić. W moskiewskim metrze można się natknąć na reklamy antykryzysowych zniżek, a w sklepach pojawiły się okolicznościowe gadżety. Jak antykryzysowy papier toaletowy czy portfel ze specjalną pompką, która nada mu odpowiednią pękatość. A w jednej z restauracji w Niżnym Nowogrodzie działa kryzysowe menu. – Można u nas zjeść inflację, kryzys czy default – zachęcają właściciele.

Ci mieszkańcy stolicy, którzy regularnie jeżdżą metrem, przyznają: zrobiło się luźniej. Kilka miesięcy temu kierownictwo metra informowało, że w związku z pogarszającą się sytuacją na rynku pracy przyjezdni wracają do domów. Kierowcy twierdzą, że i na ulicach jest nieco swobodniej, choć patrząc na płynący nimi nieprzerwany potok samochodów, trudno w to uwierzyć.

U nas tu druga Ukraina – mówi Lidia Aleksandrowna, przewracając oczami. – Wasiliew z Andriejewem zupełnie tak samo jak Juszczenko z Tymoszenko wylewają na siebie pomyje. A ludzie boją się, co jutro przyniesie – dodaje. Wasiliew to mer nadwołżańskiego miasta Tutajew, a Andriejew – szef rejonowej administracji. Kłócą się, bo ciągle nie mogą wyjaśnić, kto tak naprawdę rządzi miastem. Tymczasem jedyny zakład w mieście – Tutajewski Zakład Budowy Silników – jest na skraju upadłości, a słowo „kryzys” brzmi coraz bardziej złowieszczo.

Pozostało 95% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy