[b]Podróże nocnym autobusem stanowiły kontrast z piosenką o bananowym życiu![/b]
Były lepsze niż w tłoku w godzinach szczytu. A autobusy – jak autobusy: na nocne trasy puszczano stary tabor, czyli jelcze zwane ogórkami.
[b]Niedaleko KC, na Mysiej, była siedziba cenzury. Zdarzało się tam panu bywać?[/b]
Nie, bo nigdy się nie zajmowałem tekstami. Śpiewaliśmy piosenki bez podtekstów. Jedynym, który mógł się nie podobać, był „A gdyby tak” – o ucieczce za miedzę. Nasz plan był następujący: chcieliśmy zająć miejsce Karela Gotta. Być grupą europejską, która wykonuje amerykańską muzykę lat 30., dla tych, którzy osiągnęli już dobrą pozycję w biznesie i mieszkają w Szwajcarii, Austrii, Niemczech. Wydawaliśmy płyty w Polsce, ale chodziło o to, żeby robić zagraniczną karierę w kasynach, ekskluzywnych hotelach i domach wypoczynkowych.
[b]Od cenzury gorsze były podobno ministerialne weryfikacje artystów.[/b]
My przeszliśmy je bez egzaminu, bo przez Pagart i Ministerstwo Kultury byliśmy uważani za grupę eksportową, która przynosi zysk. Przyznano nam najwyższe stawki.
[b]Ale słyszał pan, jak wyglądały weryfikacje?[/b]
Tak. Czesław Niemen jej nie przeszedł. Dostał pytanie z historii sztuki.
[b]Chcieli niepokornego Niemena oblać.[/b]
Myślę, że tak. Raz nie zdał, zraził się i więcej nie próbował. Dlatego zarabiał marne grosze. Były osoby, które podchodziły do egzaminu kilkakrotnie i zawsze oblewały.
[b]Pewnie zarabialiście dużo, a dostawaliście niewiele.[/b]
Głównie pieniądze krajów demokracji ludowych, chociaż wyjechaliśmy do Holandii, gdzie nakręciliśmy 20-minutowy program telewizyjny, a później byliśmy parokrotnie w Niemczech. Generalnie biznes kręcił się wokół konta „A”, organizowanego z myślą o socjalistycznych środkach płatniczych. Na przelew rubli z ZSSR trzeba było długo czekać, dlatego przemycaliśmy je do Polski sami. Wpłacaliśmy do banku i wybieraliśmy czechosłowackie korony, które wymienialiśmy na zachodnioniemieckie marki w Brnie lub w Pradze – u znajomych cinkciarzy. Można to było również zrobić w kantynie przy berlińskim dworcu ZOO. Tam brali każdą walutę. Najgorzej było w NRD, gdzie liczono nam marki zachodnie w cenie wschodnich.
[b]Z jakim samopoczuciem przyjeżdżało się z zagranicznych tournée do Polski?[/b]
Z Czechosłowacji wracałem samochodem i cały bagażnik miałem załadowany papierem toaletowym. 64 rolki w jednej zgrzewce!
[b]Co pan usłyszał na granicy?[/b]
Byliśmy w Czechosłowacji bardzo znani, nagraliśmy kilka płyt. Ale raz celnik zapytał mnie, co mam zadu. Musiałem odpowiedzieć, że papier do d....! Zdziwił się, podniósł klapę, zobaczył na własne oczy i puścił dalej. Z Czechosłowacji przywoziło się też proszek do prania. Z NRD odzież i buty. Z NRD można było pojechać też na zakupy do Berlina Zachodniego. Trzeba było mieć tylko odpowiednią pieczątkę w paszporcie. Leciało się z Pragi, robiliśmy zakupy na wyprzedażach i tego samego dnia wracaliśmy do domu. Doprowadzaliśmy do szału enerdowskich celników. Musieli nas przepuścić, a sami do Berlina Zachodniego pojechać nie mogli. Mścili się długimi, bardzo szczegółowymi kontrolami. Pytano nas, czy nie mamy narkotyków, broni i bomb. Raz pojechałem do Berlina Zachodniego przez Berlin Wschodni. Na dworcu dostępu do pociągu bronili rozkraczeni żołnierze z wilczurami na łańcuchach. Zmroził mnie ten widok. Poczułem się jak w Auschwitz.
[b]W Polsce było szaro, ale jednak swobodniej.[/b]
Swobodniej, ale irytowały najprostsze rzeczy. Na trasie z Bielska do Warszawy działała jedna toaleta w hotelu pod Piotrkowem. Podobno wybudowali go dla Gierka. Obok była izba pamięci czynu partyzanckiego z pamiątkową okupacyjną kartką na żywność, czapką i menażką. Większą popularnością cieszył się jedyny całodobowy bar, gdzie można było zjeść fasolkę po bretońsku albo trzymiesięczny bigos.
[b]Co pan robił w Sierpniu?[/b]
VOX trzy razy wybierał się na festiwal do Sopotu. Nie chcieliśmy jechać, ale byliśmy zakwalifikowani już w 1979 r. Kiedy zaczęły się strajki, Marek Skolarski próbował nas uratować przed występem, tłumacząc, że była katastrofa kolejowa pod Włocławkiem i trzeba uszanować żałobę. Nie udało się. Do wyjazdu do Sopotu mieliśmy trzy podejścia. Dwa razy w ostatniej chwili nas cofali. Nie byli pewni: robić festiwal czy nie? W Operze Leśnej wśród ekip z socjalistycznych krajów panowało ogromne napięcie. Kiedy podczas wieczornej próby strzeliła lampa w reflektorze – praska orkiestra w ciągu minuty uciekła do autobusu.
[b]Przestraszyli się powstania?[/b]
Pewnie tak. Wygraliśmy piosenkami „Bananowy song” i „In the Mood”. Byłem spokojny. Wiedziałem, że nic złego stać się już nie może. To nie był 1970 r. Nikt nie wyszedł na ulicę, nie dał pretekstu do strzelania. Strajk nie był tylko sprawą Gdańska. Kiedy jechaliśmy z Warszawy, widziałem, że strajkują wszędzie – w Mławie, Ostródzie, Elblągu. Komuniści mogli próbować swoich typowych sztuczek, kuglować, mataczyć. Ale na dłuższą metę – nie mieli szans. Stan wojenny był szokiem. Ale rok 1980 był początkiem ich końca.