By sprawdzić, czy propozycja europejskiej unii bankowej, fiskalnej i politycznej uspokoi kryzys, wystarczy zadać proste pytanie: Czy zwiększą one prawdopodobieństwo, że Francja podniesie wiek emerytalny do 67 lat? Niedawno dla niektórych zawodów obniżono go do 60 lat.
Albo inaczej, czy te propozycje ułatwią włoskim firmom zwalnianie nieefektywnych pracowników bez pomocy sędziego? Lub czy Hiszpania będzie bardziej skłonna zamykać placówki zbankrutowanych banków?
Niestety, w skromnym, siedmiostronicowym dokumencie przedstawionym przez przewodniczących Rady Europejskiej, Komisji Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego i Eurogrupy znajdziemy niewiele sugestii, że odpowiedź na którekolwiek z tych pytań może brzmieć „tak".
Mapa drogowa do unii bankowej została dobrze oznaczona. Propozycja ostrzejszej kontroli nad budżetami narodowymi jest już wbudowana w istniejące porozumienia. Jednak część poświęcona temu, jak rządy narodowe mają prowadzić politykę gwarantującą wysoki i długoterminowy wzrost, jest całkowicie jałowa. Zawiera niemal wyłącznie komunały o potrzebie „wzmocnienia politycznego i administracyjnego potencjału instytucji narodowych".
Potrzebne są czytelne mechanizmy zreformowania niewydolnych systemów opieki społecznej i mało elastycznych rynków pracy. Bez tego dyskusje o wspólnym programie gwarancji depozytów bankowych lub paneuropejskich obligacji będą jedynie czczą gadaniną.