Początek wtorkowych notowań na rynku walutowym wyglądał bardzo spokojnie. Złoty zyskiwał po ok. jednym groszu do euro (kosztowało 4,21 zł) i dolara (3,34 zł). W kolejnych godzinach na warszawskim parkiecie, podobnie zresztą jak i na innych rynkach walutowych naszego kontynentu, niewiele się działo. Marazmowi sprzyjał brak nowych informacji makroekonomicznych, które mogłyby pobudzić handel. Złoty poruszał się wokół poniedziałkowych zamknięć.

Dopiero po południu na rynkach walutowych zaczął się większy ruch. Inwestorzy łaskawszym okiem zaczęli spoglądać na bardziej ryzykowne aktywa, na czym skorzystał też złoty. Wieczorem za euro płacono w Warszawie 4,19 zł, a za franka 3,49 zł, czyli po ok. 0,4 proc. mniej niż w poniedziałek. Dolar spadał o 0,5 proc., do mniej niż 3,33 zł. Był najtańszy od połowy maja.

Dużym wzięciem cieszyły się też polskie obligacje, co świadczy o rosnącym zaufaniu globalnych inwestorów do naszej gospodarki. Ceny dziesięciolatek wzrosły do najwyższego poziomu od stycznia 2007 r. Ich oprocentowanie zmalało do 5,09 proc. Rentowność pięciolatek spadła do 4,66 proc. (najniższy poziom od wiosny 2006 r.), a dwulatek do 4,55 proc.