Nasz pieniądz zaczął jednak dzień na poziomach zamknięć z poniedziałku. Potem lekko zyskał na wartości, by wczesnym popołudniem popaść w niełaskę inwestorów, w reakcji na doniesienia o wolniejszym niż oczekiwano wzroście wynagrodzeń w naszym kraju (rok do roku pensje w listopadzie wzrosły o 2,7 proc.) oraz lekkim wzroście bezrobocia. O 14.00 za euro płacono sporo ponad 4,09 zł. Frank szwajcarski kosztował 3,39 zł, a dolar blisko 3,11 zł.

Ostatnia część notowań miała zdecydowanie odmienny przebieg. Na rynkach globalnych euro zaczęło gwałtownie zyskiwać do dolara. Po godz. 17.00 wzrost wynosił już ponad 0,5 proc., a kurs wobec dolara z rozmachem przebił poziom 1,32, czyli był najwyższy od kwietnia. Również u nas dolar zaczął słabnąć. Późnym popołudniem znalazł się w połowie przedziału 4,08-4,09 zł (spadek o 0,7 proc.) czyli najniżej od wiosny. Euro i frank taniały o 0,1 proc. i kosztowały odpowiednio: 4,08 zł i 3,38 zł.

Na rynku długu panowała senna atmosfera. Rentowność dziesięciolatek wynosiła 3,88 proc., pięciolatek 3,39 proc. a dwulatek 3,27 proc.