Rachmanow uważa, że w ramach reanimacji rosyjskiego sektora motoryzacyjnego na rynku powinny się pojawić krajowe marki, a wśród nich właśnie te dwie, poruszające nostalgiczną nutę. Nie sprecyzował, na ile poważny jest plan wskrzeszenia radzieckich marek.
– Szczerze wątpię w sukces podobnych inicjatyw – ocenia dla „Rz” Aleksandr Pikulienko, motoryzacyjny ekspert Echa Moskwy. – To tak, jakby ktoś w Polsce chciał rozwijać miłość do rodzimej produkcji, wykopując z grobu syrenę – żartuje. – Moim zdaniem to relikt imperialnego myślenia, ale w motoryzacji tego typu patriotyzm się nie sprawdza – dodaje.
Moskwicz był popularnym małolitrażowym samochodem dla radzieckich średniaków. – Jak to sowieckie samochody dla mas, były niewygodne i ciągle się psuły – mówi Pikulienko. I podobnie jak o syrence, o moskwiczu krążyły dowcipy. „Kierowca moskwicza wyprzedza żyguli, krzycząc: Moskwicz, wiesz? i odjeżdża w siną dal. Po jakimś czasie kierowca żyguli znajduje na poboczu przewróconego moskwicza. – Przecież pytałem, Moskwicz, wiesz jak go zatrzymać?”.
Wątpliwości co do marketingowej skuteczności sowieckich symboli są uzasadnione. – Gdy GAZ, kierując się mniej więcej tymi samymi pobudkami, zaczął wypuszczać przerobionego chryslera sebringa jako wołgę siber, okazało się, że był to strzał w stopę – mówi ekspert.
Skojarzenie z wołgą raczej zniechęcało nabywców. I nic dziwnego. Mimo całej swojej legendy „mercedesa Wschodu” ostatnio kierowca jednego ze starszych modeli, zapytany, jak się sprawuje maszyna, odpowiedział z uśmiechem „Wtedy, gdy się nie psuje – bardzo dobrze”. Zakład w Gorkach rok temu zrezygnował z produkcji wołgi, jednak w zakładzie pozostał spory zapas niesprzedanych modeli GAZ–31105.