Wyższy Urząd Górniczy nie pozostawia złudzeń – to głównie wynik ludzkich błędów, a nie wina sprzętu. 12 stycznia pod koła pociągu w kopalni miedzi Polkowice-Sieroszowice wpadł jeden z górników, 22 lutego w kopalni Lubin maszynista lokomotywy wychylił głowę poza pojazd. Niemal identyczny wypadek zdarzył się 13 marca w kopalni Jas-Mos. To tylko niektóre przykłady. O ile rok temu najczęstszą przyczyną 3,3 tys. wypadków w kopalniach był wadliwy transport (co trzecie zdarzenie), o tyle teraz górników coraz częściej gubi rutyna.
– Niestety, sami popełniają błędy. I to wcale nie młodzi ludzie, lecz górnicy pracujący pod ziemią kilka, a nawet kilkanaście lat – mówi Edyta Tomaszewska, rzeczniczka Wyższego Urzędu Górniczego. 24 stycznia ucierpiał w Halembie doświadczony elektromonter – przechodził w niedozwolonym miejscu przez przenośnik taśmowy. Doznał zmiażdżenia podudzia.
I choć spółki węglowe wydają na BHP łącznie ponad miliard złotych (np. w 2007 r. Kompania Węglowa 680 mln zł, Jastrzębska Spółka Węglowa 388 mln zł, Katowicki Holding Węglowy 214 mln zł), to wypadków w kopalniach węgla kamiennego jest coraz więcej.
– Przeprowadzając kontrole, nasi inspektorzy nie mają prawnych możliwości nakazania np. dodatkowego szkolenia BHP w zakładzie – mówi Tomaszewska. – Możemy jednak zalecić kierownikowi ruchu danej kopalni szczegółowe omówienie z załogą – przed szychtą czy po szychcie – konkretnego wypadku, który się tam wydarzył, i pozostaje liczyć, że górnicy nie będą ufać wyłącznie swojemu doświadczeniu.
W górnictwie pracuje ponad 206 tys. ludzi. Do końca lutego doszło do 467 wypadków, z czego aż do 339 w kopalniach węgla kamiennego.