Na decyzje Komisji Europejskiej wyczekują stoczniowcy ze Stoczni Gdynia, która ma być połączona ze Stocznią Gdańsk, która już należy do ukraińskiego koncernu ISD. Związkowcy wysłali listy m.in. do premiera i prezydenta z apelami o pomoc i pilne spotkania. Ale wśród pracowników przeważa zrezygnowanie. – Opinia komisarz jest groźna, ale nieostateczna – pociesza Marek Lewandowski, rzecznik „S”.

Krytykuje też ministra Aleksandra Grada za wcześniejszą niechęć do kontaktów z KE, co doprowadziło do dramatycznej sytuacji stoczni. – Jeśli miałoby dojść do bankructwa, to trzymamy ministra za słowo, bo niejednokrotnie mówił o prywatyzacji – przypomina Lewandowski.

Jednak stoczniowcy z Gdyni przynajmniej na razie nie planują w Polsce żadnych akcji protestacyjnych, bo – jak twierdzą – trzeba spokoju i rozwagi. – Pełne pole do popisu ma pan premier, by przekonać komisję i nie dopuścić do upadku zakładów. Dajmy rządowi popracować – mówi z przekąsem Lewandowski.

Za to demonstrację w obronie nie tylko swojego zakładu planują w piątek w Brukseli związkowcy ze Stoczni Gdańsk. – Chcemy zwrócić się do komisarz ds. konkurencji Neelie Kroes o plan dla Stoczni Gdańsk, a także danie szansy innym polskim zakładom. Jakakolwiek upadłość grozi bowiem krachem w całej branży okrętowej – mówi Karol Guzikiewicz, wiceszef „S” z gdańskiego zakładu. Na manifestację pod siedzibę KE wyjedzie dziś z Gdańska ok. 150 działaczy „S”.

Gdańscy działacze do tej pory byli przeciwni planom połączenia ich firmy ze Stocznią Gdynia. – Chyba zdali sobie sprawę, że kiedy padną inne stocznie, ich czeka to samo – mówi anonimowo osoba związana z branżą.