Czy rząd PiS wykorzystał 15 sierpnia wojsko w kampanii wyborczej? Opozycja jest tego pewna, ale można się o tak ostre sformułowanie spierać. Bo to, że defilada odbyła się w Katowicach, po części wynikało z faktu wspomnienia historii powstań śląskich. Dyskusyjne może być i to, czy premier Mateusz Morawiecki, który jest „jedynką" PiS w Katowicach, powinien przemawiać w trakcie defilady. Pół biedy jednak, jeżeli „wykorzystanie" wojska miałoby się ograniczyć tylko do tego.
Zaledwie kilka lat temu, czyli w momencie formowania Wojsk Obrony Terytorialnej, stały się one obiektem hejtu. Niektórzy publicyści nazywali je armią Macierewicza czy weekendową. Dzisiaj wielu zmieniło zdanie. Oczywiście są wobec WOT krytyczni, ale widzą w nich potencjał, mniej obrażają żołnierzy. To skutek opisywania rzeczywistego, a nie deklaratywnego działania tych wojsk.
Przeczytaj komentarz Artura Bartkiewicza: Defilada wyborcza, czyli jak Śląsk wrócił do matki Polski
Czy to może się zmienić? Tak – i to błyskawicznie – przy dzisiejszej polaryzacji sceny politycznej. Warunek jest prosty: wystarczy, aby jednostki wojskowe stały się areną kampanii wyborczej, popisów kandydatów, a przede wszystkim, aby minister zgodził się otworzyć wojskowe bramy dla osób, których celem będzie tylko sfotografowanie się na tle czołgu lub żywej ścianki ustawionej z żołnierzy. To pierwszy krok do tego, aby składać hołdy politykom. Wystarczy przypomnieć te kierowane wobec Bartłomieja Misiewicza, które do dzisiaj niektórym odbijają się czkawką.
Granica zatem jest cienka, a pokusa wielka. W trakcie poprzedniej kampanii wyborczej do PE minister Mariusz Błaszczak wprowadzał do jednostek wojskowych kandydatów PiS tylko po to, aby zrobili sobie zdjęcie z żołnierzami. Wystarczy przypomnieć chociażby majową wizytę w śląskiej brygadzie WOT z udziałem Jadwigi Wiśniewskiej, kandydatki PiS, która z wojskiem nie miała wiele do czynienia.