Czy Zachód powinien zakazać noszenia przez muzułmanki hidżabów

W Paryżu czy Londynie kobiety w charakterystycznej chuście spotyka się na każdym kroku. Czy trzeba się z tym godzić? A jeśli nie, to gdzie postawić tamę?

Aktualizacja: 12.11.2016 09:25 Publikacja: 11.11.2016 23:01

Francuskie przepisy zakazują całkowitego zakrywania twarzy na ulicach.

Francuskie przepisy zakazują całkowitego zakrywania twarzy na ulicach.

Foto: AFP, Denis Charlet

Pokazy niedawnego New York Fashion Week wielu komentatorów uznało za wydarzenie historyczne. Z powodu hidżabu – chusty, którą noszą wierzące muzułmanki. Po raz pierwszy wszystkie modelki prezentujące jedną z kolekcji, przygotowaną przez Indonezyjkę Anniesę Hasibuan, miały głowy szczelnie owinięte hidżabami. Dało to asumpt do snucia refleksji utrzymanych w tonie co najmniej przychylnym. Bo hidżab, jak uznano, wkroczył do mainstreamu.

W gruncie rzeczy jednak nie tylko ludzie postępu mogą uznać Fashion Week za wydarzenie historyczne. Ich przeciwnicy ideowi także. Oto bowiem nobilitacji dostąpiła ważna część stroju muzułmanek, przedmiot dyskusji i sporów w wielu krajach, także w świecie islamu. Hidżab został zaprezentowany podczas wielkiego, renomowanego pokazu i przyjęty z aprobatą, choć przecież można się było spodziewać niechęci i odrzucenia.

Europa ma poważny problem. W pełni zaakceptować stroje muzułmanek? Ależ hidżab, nie mówiąc o bardziej radykalnych formach ubioru, to przejaw kultury obcej, nie zawsze przy tym Europie przychylnej. Zakazać? Obrońcy praw człowieka zaraz podniosą krzyk. Odważnych jednak nie brakuje, nawet jeśli zakazy mają ograniczony charakter. Jakiś czas temu do tego grona dołączyła Marine Le Pen, przywódczyni francuskiego Frontu Narodowego. Jeśli wygra wybory prezydenckie, zapowiedziała, że zakaże noszenia hidżabu wszędzie, jak Francja długa i szeroka. Niestety, jak to bywa we Francji, chce opakować zakaz w antyreligijną formę: nie wolno będzie nosić strojów, które wiążą się z religią. Każdą religią.

Bomba pod burką

Dyskusja na temat dopuszczalności strojów muzułmanek trwa od dobrych kilkunastu lat. Przez długi czas tę kwestię po prostu rozstrzygała ulica. Napływ imigrantów ze świata islamu sprawił, że w europejskich miastach zaroiło się od hidżabów, ciasno okrywających głowę, szyję i ramiona. I nie tylko hidżabów. Wiele muzułmanek nadal, jak w swych rodzinnych stronach, nosi dżalabije – długie okrycia sięgające kostek – niektóre zaś nawet w Europie nie porzuciły nikabów i burek. To one właśnie budzą najwięcej emocji.

Nikab to zawój, w którym pozostawiony jest jedynie wąziutki wolny pasek na wysokości oczu, w burce nie ma nawet tego. Kobieta spogląda na świat przez gęstą kratkę, sama właściwie niewidzialna.

Czy w Europie powinno się na to pozwalać? Oczywiście, że tak, bo każdy ma prawo korzystać z przynależnej wolności, a zatem i ubierać się tak, jak chce. Nie – i tu odpowiedzi jest wiele. Bo w tej dyskusji splata się wiele wątków.

Na ów skomplikowany splot składają się, po pierwsze, sprawy związane z bezpieczeństwem. Pod nikabem i burką bez trudu można ukryć broń czy bombę. Można też ukryć siebie. Czy można mieć pewność, że pod obszerną, maskującą szatą nie ukrywa się szahid, uzbrojony bojownik (albo szahidka)? Kwestia bezpieczeństwa zawsze była istotna, ale ostatnio, wobec rosnącego poczucia zagrożenia, stała się argumentem najwyższej wagi. Nie przypadkiem coraz bardziej powszechne jest żądanie, by zabronić noszenia burek i nikabów. Ostatnio do grona krajów, w których są one zakazane – to m.in. Francja, Belgia, Holandia – doszlusowała Bułgaria. Podobne postulaty formułowane są w Niemczech i Danii.

Druga ze wspomnianych kwestii to eksponowanie przez strój swej religii i przynależności do świata islamu. To, co niegdyś nie stanowiło specjalnego problemu, dla coraz większej liczby mieszkańców Europy staje się trudne do zaakceptowania. Stanowi bowiem widomy przejaw ekspansji świata muzułmańskiego, postępującej nie bez winy samych Europejczyków i bardzo już trudnej do powstrzymania.

Trzecia wreszcie sprawa – to słabo wymierna, ale przez wielu mocno akcentowana kwestia wartości europejskich. Jeśli imigrantka nosi się tak jak w kraju, z którego przybyła, to znaczy, że albo nie chce, albo nie może przyswoić sobie europejskiego stylu bycia, a zatem również europejskiego sposobu myślenia i europejskich zasad. To zjawisko zresztą może mieć o wiele głębsze znaczenie. – Noszenie strojów muzułmańskich we Francji może stanowić element islamskiej „soft power", celowej strategii podkreślania odrębności muzułmanów, a w ślad za tym wymuszenia dla nich specjalnego statusu – uważa francuski publicysta Jean-Michel Helvig.

Francuskie zakazy

Prekursorką była Francja. Podwójnie: w 2004 roku zabroniono uczennicom noszenia chust w szkołach, a wiosną 2011 roku wszedł w życie zakaz noszenia w miejscach publicznych strojów, które zakrywają twarz, uniemożliwiając identyfikację – a zatem burek i nikabów. Właśnie przykład Francji doskonale ilustruje złożoność problemu, ale także zdumiewającą ostrożność w podejściu do tematu, bo w obu tych wypadkach przepisy wprowadzano z różnych powodów i z odmiennym uzasadnieniem.

Kwestię noszenia chust ubrano w zakaz demonstrowania przekonań religijnych na terenie szkoły. Podciągnięto go zręcznie pod świętą we Francji zasadę laickości państwa, co naturalnie oznaczało, że uczniom chrześcijanom należy zabronić noszenia w szkole krzyżyków, a Żydom – jarmułek. Tak też się stało. W ten sposób władze zabezpieczyły się przed zarzutami, że muzułmanki są dyskryminowane. Zasada równości została zachowana.

Podobnie było z zakazem noszenia burek: prawo sformułowano tak, by dotyczyło wszystkich. Zakazem objęto więc nie tylko burki i nikaby, ale także kominiarki i szaliki, jakimi zasłaniają twarze uczestnicy manifestacji i starć ulicznych czy też kibice, biorący udział w burdach po meczach. Przepisy zabraniają całkowitego zakrywania twarzy w miejscach publicznych, zarówno zamkniętych, jak otwartych, a zatem także na ulicach. Kraje, które dziś rozważają pójście w ślady Francji, mają na ogół plany skromniejsze, ograniczające się do miejsc zamkniętych – szkół, urzędów, środków komunikacji. Choć dzisiaj żadne restrykcje nie pachną już rewolucją. Nasilenie aktów terroru dokonywanych także tam, gdzie jeszcze niedawno było całkiem bezpiecznie, choćby na dworcach czy w kościołach (Bawaria, Normandia), w połączeniu z niepowstrzymanym napływem imigrantów sprawiły, że opinia publiczna wszelkie zakazy akceptuje bez trudu.

Minionego lata Francja po raz kolejny znalazła się w awangardzie. Po zamachu w Nicei, w samym szczycie sezonu letniego, gdy Francuzi jak zwykle wyruszyli na wakacje, władze Nicei, Cannes i kilku mniejszych miejscowości, głównie na Lazurowym Wybrzeżu i na Korsyce, zakazały muzułmankom pokazywania się na plaży w burkini. Za naruszenie zakazu groziła grzywna, niewysoka, ale egzekwowana. Czy inicjatorom naprawdę chodziło o bezpieczeństwo i ochronę przed zamachowcami? Zapewne tak, jeżeli wierzyć deklaracjom merów. Problem w tym, że burkini to nie burka i nie da się pod nim ukryć broni ani materiałów wybuchowych. Zresztą właściwie niczego.

Wygodnie i przyzwoicie

Czym jest bowiem burkini? Już sama zgrabna konstrukcja językowa, łącząca burkę z bikini, zdradza istotę rzeczy: burkini to strój plażowy, ale pomyślany tak, by – wbrew europejskim obyczajom – raczej ciało zakrywał niż odkrywał. Rozwiązuje w ten sposób trudny dla wielu muzułmanek problem, w jakim ubraniu korzystać z plażowania. Przez lata, a i dziś także, rozwiązywały to najprościej, kąpiąc się w tym, w czym chodziły na co dzień. Nikt, kto widział muzułmanki zażywające kąpieli w pełnym odzieżowym rynsztunku, nie zapomni sukien wydymających się na wodzie jak balon. O pływaniu w czymś takim nie ma nawet mowy.

Projektantka Aheda Zanetti, z pochodzenia Libanka, ale od dziecka mieszkająca w Australii, znalazła na to sposób. Burkini, jak nazwała swój wynalazek, ściśle okrywa całe ciało, łącznie z głową, otuloną rodzajem kominiarki. Odkryte są jedynie twarz, dłonie i stopy. Burkini najbardziej przypomina kombinezony do nurkowania i, w przeciwieństwie do burek i nikabów, wcale nie musi być czarne. Pani Zanetti projektuje je w najróżniejszych kombinacjach kolorystycznych, również dla zespołów sportowych. Wymyśliła także hidżud (hidżab + hood, po angielsku kaptur), przewiewne okrycie głowy, wskazane przy uprawianiu sportu.

Burkini okazało się też dobrym interesem: założona przez panią Zanetti firma Ahiida przez ostatnich osiem lat wyprodukowała i sprzedała 700 tys. sztuk. Krąg odbiorców nie ogranicza się do muzułmanek. Burkini kupują też Żydówki, mormonki, a także – tu sprawdza się doskonale – kobiety cierpiące na choroby skóry.

Aheda Zanetti podkreśla, że burkini to strój skromny i przyzwoity, a przy tym otwierający przed muzułmankami możliwości, jakich inaczej by nie miały. Bez tego wiele z nich nie mogłoby uprawiać sportów wodnych. Trudno odmówić jej racji. Burkini niekoniecznie musi się podobać, ale na pewno nie jest strojem niestosownym, nieprzyzwoitym czy też – jak twierdzą władze bawarskiego miasteczka Neutraubling, gdzie latem kobietom w burkini zakazano wstępu na basen – niehigienicznym. Wypada raczej zgodzić się z opinią biskupa Nunzio Galantino, sekretarza generalnego konferencji Episkopatu Włoch, który w rozmowie z dziennikiem „Corriere della Sera" zwrócił uwagę na paradoks: jak to może być, iż za niepokojący uchodzi fakt, że kobieta w morzu jest za bardzo ubrana.

Policjantki w chustach

Nie tylko w Europie burki i hidżaby rozpalają emocje do białości. Żywe dyskusje na ten temat toczą się także w świecie muzułmańskim. Na przykład w Iranie, gdzie ostatnio przybrały na sile w związku z przyszłorocznymi szachowymi mistrzostwami świata kobiet w Teheranie. Kłopot w tym, że prawo irańskie każe zakrywać włosy także cudzoziemkom, a nie wszystkie szachistki są skłonne się do tego zastosować. Mistrzyni USA Nazi Paikidze apeluje na przykład, by mistrzostwa zbojkotować. Czy taki demonstracyjny gest pomógłby Irankom w uwolnieniu się od obowiązku noszenia chust? Na ten temat zdania są podzielone, a niektórzy wręcz sądzą, że skutek mógłby być zgoła przeciwny.

Krajem, gdzie hidżab przez długi czas stanowił temat prawdziwie zapalny, jest bliska Europie Turcja. Gdy w 1999 roku Merve Kavakci, deputowana islamskiej Partii Cnoty – poprzedniczki rządzącej obecnie Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) – na inauguracyjnej sesji parlamentu pojawiła się z okrytymi włosami, nie pozwolono jej złożyć przysięgi, bo noszenie chust w instytucjach publicznych, podobnie jak w szkołach i na uczelniach, było zabronione. Ale to już przeszłość. AKP rozwiązała tę kwestię po swojej myśli, a opozycja kemalistowska, która ciągle nie potrafi się pozbierać, skapitulowała.

Trudno o bardziej namacalny dowód, jak mocno AKP ujęła ster rządów. Bo o ile w Europie kwestia kobiecych ubiorów mieści się w sferze społecznej i obyczajowej, w Turcji jest to problem stricte polityczny. Tak delikatny, że sam Mustafa Kemal Atatürk, wielki reformator, noszenie ubiorów europejskich nakazał jedynie mężczyznom. Nie odważył się narzucić ich kobietom, poprzestając na zaleceniach. Noszenia chust zabroniono dopiero po wojskowym zamachu stanu z 1980 roku. Zakaz był akceptowany i respektowany, więcej: stał się na długo jednym z widomych symboli laickości państwa i wierności ideom kemalizmu.

Dojście islamistów do władzy jesienią 2002 roku wszystko zmieniło. Dla AKP i jej przywódcy Recepa Tayyipa Erdogana, niegdyś premiera, a dziś prezydenta, tradycja islamska jest bardzo ważna. Hidżaby noszą żony i córki ogromnej większości polityków AKP; obie córki Erdogana wyjechały na studia do USA dlatego właśnie, że tam na uczelnię mogły przychodzić w chustach. Konflikt z kemalistami wybuchł więc natychmiast. Ówczesny prezydent Ahmet Necdet Sezer, kemalista z przekonania i prawnik respektujący przepisy, nie wyobrażał sobie, by w pałacu prezydenckim mogły się pojawić kobiety w hidżabach. Ludzi z AKP zapraszano więc bez żon. Tak było do czasu, gdy szefem państwa został Abdullah Gül.

AKP zastosowała taktykę działania dwutorowego: w ślad za metodą faktów dokonanych, bo Gül, nie zwlekając, otworzył drzwi pałacu prezydenckiego przed kobietami w chustach, poszła zmiana przepisów. Najpierw uchylono zakaz noszenia hidżabów na wyższych uczelniach, później przyszła kolej na szkoły i instytucje państwowe. Dziś kruszy się ostatni już bastion: wojsko, policja i sądy. Od sierpnia policjantki mogą nosić hidżaby: gładkie, w kolorze munduru, pod czapką lub beretem.

W stylu Grace Kelly

W Europie burek właściwie się nie widuje, nikabów jest niewiele (podobno noszą je głównie Europejki-konwertytki), za to hidżaby widać wszędzie. W Paryżu czy Londynie kobiety w charakterystycznej chuście spotyka się na każdym kroku. Czy trzeba się z tym godzić? A jeśli nie, to gdzie postawić tamę? Zabronić chust w szkołach? Urzędach i instytucjach publicznych? Szpitalach? Środkach komunikacji? To proponują lansowane obecnie, na przykład w Danii, projekty wprowadzenia częściowego zakazu. A może jednak, jak chciałaby Marine Le Pen i nie tylko ona, zakazać hidżabu wszędzie?

Wreszcie: dlaczego? Gdyby decydowały względy bezpieczeństwa, to równie dobrze można by było zakazać noszenia habitów i sutann, bo pod nimi też da się przenieść bombę. Takiej możliwości nikt jednak nie bierze poważnie. Przecież habity to stary element kultury Europy. Może wziąć pod uwagę „wartości europejskie", do których tak głośno odwoływali się merowie francuskich miast, zakazujący noszenia burkini? Tyle że w tej sprawie wcale nie chodzi o wolność, a więc swobodę wybierania takiego ubioru, jaki się komu podoba. Podtekst ideowy, a po trosze i edukacyjny, jaki się za tym kryje, zawiera przeświadczenie, że muzułmanki okrywają włosy, bo tak im każe otoczenie. Nie do końca jest to prawdą, bo wiele z nich nosi hidżab z potrzeby serca. Zakazanie chust równałoby się więc emancypacji.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że decydujące są obawy innego rodzaju: oto do Europy wkracza coś, nad czym może być trudno zapanować. Wspomniany nowojorski pokaz mody, pozornie mało znaczący, w połączeniu z pełnymi uznania komentarzami daje tego przedsmak. Bardzo wymowny – widać bowiem, że mimo obaw Zachód powoli przyzwyczaja się do hidżabu.

Nie pierwszy raz zresztą rolę czynnika oswajającego opinię publiczną ze zmianami odgrywają przedsięwzięcia komercyjne. Jak szybko i jak wiele firm dostrzegło w homoseksualistach tzw. target, któremu warto oferować towary i usługi! Nie dla idei, lecz dla zysku – ale takie podejście powoli oswajało szeroką publiczność z ich postulatami. Tu może być podobnie. Już wcześniej szlak powolutku zaczęły przecierać takie firmy, jak Donna Karan, Tommy Hilfiger i Mango, które wprowadziły hidżaby do swej oferty. Było to wprawdzie okazjonalne, przed Ramadanem, ale parę jaskółek czyni przecież wiosnę. A na początku tego roku ze specjalną kolekcją hidżabów i długich abai – trzeba przyznać, że pięknych – wystąpił ekskluzywny dom mody Dolce & Gabbana. Pokaz D&G, przeznaczony rzecz jasna dla bardzo bogatych muzułmanek, wpisał się siłą rzeczy w strategię oswajania, nawet jeśli nie taki był jego cel.

Trudno zresztą nie dostrzec, że na pokazach hidżaby w połączeniu z efektownymi strojami z doskonałych materiałów, prezentują się zupełnie inaczej niż chusty zwykłych muzułmanek. Hidżaby z kolekcji Anniesy Hasibuan przypominają raczej apaszkę wdzięcznie zawiązaną z tyłu głowy, w stylu, jaki wylansowała niegdyś Grace Kelly, niż toporne okrycia widywane na ulicy.

Co nie zmienia faktu, że rynek odzieży muzułmańskiej, zdaniem specjalistów, wyraźnie się rozwija. Nie należy pewnie zakładać, iż otworzy to drogę do islamizacji Europy, ale też nie można nie doceniać jego wpływu. Ideologia postępu robi swoje i nie przypadkiem na Sciences Po, renomowanej paryskiej uczelni, zorganizowano wiosną Dzień Hidżabu (co prawda bez specjalnego odzewu). Może więc pewnego dnia hidżab stanie się obowiązkowym dodatkiem do kostiumu i pantofli na obcasach, jak dawniej kapelusz. Kto wie?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Pokazy niedawnego New York Fashion Week wielu komentatorów uznało za wydarzenie historyczne. Z powodu hidżabu – chusty, którą noszą wierzące muzułmanki. Po raz pierwszy wszystkie modelki prezentujące jedną z kolekcji, przygotowaną przez Indonezyjkę Anniesę Hasibuan, miały głowy szczelnie owinięte hidżabami. Dało to asumpt do snucia refleksji utrzymanych w tonie co najmniej przychylnym. Bo hidżab, jak uznano, wkroczył do mainstreamu.

W gruncie rzeczy jednak nie tylko ludzie postępu mogą uznać Fashion Week za wydarzenie historyczne. Ich przeciwnicy ideowi także. Oto bowiem nobilitacji dostąpiła ważna część stroju muzułmanek, przedmiot dyskusji i sporów w wielu krajach, także w świecie islamu. Hidżab został zaprezentowany podczas wielkiego, renomowanego pokazu i przyjęty z aprobatą, choć przecież można się było spodziewać niechęci i odrzucenia.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki