#RZECZoBIZNESIE: Leszek Balcerowicz: państwo dobrobytu PiS to droga do ruiny gospodarki

Zmierzamy do sytuacji, w której będzie więcej emerytów, a mniej ludzi pracujących. To oznacza kolejne większe obciążenia podatkami ludzi pracujących - mówi prof. Leszek Balcerowicz, ekonomista, wicepremier i minister finansów w 3 rządach, były prezes NBP, gość programu Pawła Rożyńskiego.

Aktualizacja: 29.11.2019 08:57 Publikacja: 28.11.2019 14:34

#RZECZoBIZNESIE: Leszek Balcerowicz: państwo dobrobytu PiS to droga do ruiny gospodarki

Foto: tv.rp.pl

Wybory za nami, ale wciąż słyszymy o kolejnych ryzykownych pomysłach dla budżetu i rynku pracy.

Przede wszystkim dla wzrostu gospodarki. Ostatecznie, gdy podważy się finanse państwa, to podważa się również wzrost. To, co słyszymy jest ciągiem dalszym tego, co już zrobiono za PiS

Niedawno Kaczyński proklamował tworzenie państwa dobrobytu. Państwo dobrobytu (socjalne) oznacza duże wydatki socjalne. Wg ostatnich danych OECD, Polska ma najwyższe wydatki socjalne wśród krajów posocjalistycznych po Słowenii. Jako odsetek PKB mamy ponad 21 proc., więcej niż Czechy, Węgry, kraje nadbałtyckie czy takie Szwajcaria, Stany Zjednoczone i Kanada.

Zmierzamy do sytuacji, w której będzie więcej emerytów, a mniej ludzi pracujących. To oznacza kolejne większe obciążenia podatkami ludzi pracujących, czyli zniechęcanie do wzrostu gospodarczego przy jednocześnie niskich emeryturach. To jest droga do ruiny gospodarki.

Kolejny pomysł to emerytury stażowe. Prezydent proponował to już podczas poprzedniej kampanii.

Andrzej Duda w trakcie poprzedniej kampanii określił jako głupstwo ostrzeżenie, że obniżenie wieku emerytalnego zaszkodzi Polsce poprzez zwiększenie liczby niepracujących i –w efekcie- obciążenie finansów i dołowanie wzrostu gospodarczego. Mamy do czynienia z człowiekiem, który neguje podstawową arytmetykę.

Populizm trzeba traktować jako groźbę dla wielkiego osiągnięcia Polski, jakim było dogonienie Zachodu. Po raz pierwszy od 300 lat nadgoniliśmy sporą część dystansu, ale z taką polityką grozi nam to, że być może ugrzęźniemy. Trzeba przeciwdziałać. Potrzebna jest kampania informacyjna pokazująca koszty populistycznych obietnic dla ludzi pracujących.

Narracja jest taka, że pieniądze są, wszyscy wieścili katastrofę dla budżetu, a są niższe emerytury czy 500 plus i nic się nie stało.

Pamiętam szyderstwa po ostrzeżeniach, że polityka PiSu polegająca na obniżaniu wieku emerytalnego i nacjonalizowaniu firm zaszkodzi wzrostowi. Gospodarka przyspieszyła bo przyspieszyła gospodarka w Unii Europejskiej oraz podwoiła się liczba pracowników napływających z Ukrainy. Żaden kraj tak nie skorzystał jak Polska, ale to się kończy. Teraz przychodzą rachunki.

Bonanza za Gierka źle się skończyła. Kontynuacja polityki PiSu niestety też grozi nam smutnym finałem. Jeżeli ludzie się nie zmobilizują i powiedzą „nie, nie chcemy populizmu".

Mówi pan o kampanii informacyjnej. Potrzebna jest druga tablica w centrum Warszawy oprócz liczniku długu?

Trzeba będzie też działa przez internet. Trzeba zmobilizować ludzi, którzy ze słuszną obawą patrzą na przyszłość Polski i chcieliby, żeby lata wielkiego sukcesu nie zakończyły się smutno. Potrzebna jest dobrze zorganizowana mobilizacja. Chętnie zajmę się tym osobiście, wraz z różnymi organizacjami społeczeństwa obywatelskiego.

Ile budżet jeszcze wytrzyma taką politykę szczodrości?

To jest pytanie: ile dodatkowych podatków ludzie będą tolerować. Składki ZUS to w gruncie rzeczy podatki. A jak będzie reagować gospodarka na dodatkowe obciążenia? Budżet to nie jest jakiś skarb, który wydajemy. Budżet to dochody z podatków. Ważne też, co będzie z długiem publicznym. Złe rządy nie tylko podwyższają obciążenia ludzi pracujących, ale także zadłużają kraj. To raz już przeszliśmy. W końcu Gierek nas zadłużył. A ja w 1991 r. miałem okazję przyczynić się do redukcji jego długu o 50 proc..

Strona rządowa twierdzi, że dług w relacji do PKB spadł, chociaż nominalnie rośnie.

To jest niekompletna informacja, która w swojej wymowie jest manipulacją. Nie patrzymy tylko na relację długu do PKB, która jest ciągle niższa niż w Niemczech. Patrzymy ile płacimy za zaciągany dodatkowy dług. Wtedy się okazuje, że Niemcy płacą w granicach 0, a my 2 proc. To jest kolosalna różnica. Czesi płacą prawie o połowę mniej. Nigdy nie nabierajmy się na takie celowo niekompletne informacje, które są manipulacją

Rząd zdaje sobie sprawę, że nadciąga spowolnienie?

Nie wiem, co jest w głowie Kaczyńskiego czy Morawieckiego. Ostatnia prognoza Międzynarodowego Funduszu Walutowego mówi, że wzrost w przyszłym roku będzie wynosił 3,1 proc. Będziemy mieli najwyższą inflację w Unii i 3 najwyższy deficyt w finansach publicznych. To jest fatalne połączenie. To się nie może dobrze skończyć, jeśli polityka PiS będzie kontynuowana.

Słyszymy, że PiS chce jeszcze pogłębić problem zwiększając o kilkaset tysięcy liczbę ludzi pobierających emerytury.

Może Polacy zaczną wracać z Wysp zrażeni brexitem i wspomogą rynek pracy?

To jest jedna z naciąganych tez Morawieckiego, od których się roi w jego expose. Mówił tam o dalszej nacjonalizacji firm państwowych pod hasłem „polonizacji". Mamy największy udział własności państwowej wśród krajów postsocjalistycznych należących do UE.

W grę wchodzi jeszcze przejęcie mBanku.

To jest szczególnie niebezpieczne. Jest bardzo źle, jeżeli jest dużo banków państwowych, zwłaszcza przy populistycznych rządach,. Doświadczenie pokazało, że ludzi PiSu trzeba trzymać z dala od społecznych pieniędzy. A oni się do tych pieniędzy garną.

Już mamy ponad 40 proc. udziału państwa w bankach. Jesteśmy po Łukaszence na Białorusi, po Putinie w Rosji i po Słowenii, która miała ogromy kryzys z powodu banków państwowych. To jest kierunek ku socjalizmowi i PRL-owi.

Jak państwo poradzi sobie z brakami w budżecie?

Podwyższa się podatki, to się już dzieje. Mieliśmy ileś podwyżek podatków, w taki sposób, żeby się ludzie nie zorientowali. Kreatywna księgowość już nie wystarczy, bo ludzie to odczuwają.

Można też zwiększać dług publiczny. To jeszcze nie nastąpiło na większą skalę. Trzecia opcja to korzystanie z wyższej inflacji. Na tym zawsze tracą ludzie, zwłaszcza pracujący. Jeżeli tak się stanie, to będzie ogromna moralna odpowiedzialność RPP, na której czele stoi Adam Glapiński.

Grozi nam stagflacja?

Od pewnego czasu zwracam uwagę na takie ryzyko.

Są jeszcze zaskórniaki z NBP.

Najgorsze byłoby rujnowanie niezależności NBP przez jego przyłączenie de facto do PiSu – tak jak to się stało z np. z Trybunałem Konstytucyjnym. W Funduszu Rezerwy Demograficznej jest ok. 40 mld zł., które można przeznaczyć na przedwyborcze prezenty.

Fundusz solidarnościowi teraz też posłuży innemu celowi.

On ma pożyczyć z Funduszu Rezerwy Demograficznej i służyć celom niż fundowaniu pisowskim prezentów przed wyborami. To jest podwójna manipulacja.

Na razie wielkość długu do PKB jest na bezpiecznym poziomie. Jak to się szybko może zmienić?

Mówimy o skrajnym scenariuszu. Wcześniej może nastąpić grzęźnięcie, coraz gorsze wskaźniki finansowe i coraz wolniejszy wzrost. Jest wielkie pytanie, czy reguła wydatkowa ograniczająca populistyczne wydatkowanie przed wyborami, zostanie przez PiS złamana. To byłby kolejny sygnał alarmowy, odnotowany przez obserwatorów rynków finansowych.

Poprzedni rząd trochę też miał za uszami, jak fundusz drogowy. Były próby pewnych księgowych sztuczek.

Trzeba odróżniać, gdy mówimy o chorobach biologicznych, katar od gruźlicy. Podobnie z polityką Przedtem mieliśmy do czynienia z katarem przechodzącym w grypę (jeśli chodzi o skok na OFE), teraz mamy gruźlicę.

Jakie pan widzi największe zagrożenia, które mogą uderzyć w budżet i gospodarkę?

Nie da się przewidzieć kryzysu finansowego w świecie. Gdyby nastąpił, to Polska byłaby bezbronna, bo mamy zjedzone prawie wszystkie rezerwy. Sytuacja w finansach publicznych, po okresie triumfalistycznej propagandy, pogarsza się. Jeżeli przyjdzie spowolnienie gospodarcze, to wyjdzie to na jaw.

Nie zakładam, że światowy kryzys musi nastąpić. Ale przy kontynuacji PiS-owskiej polityki wydatkowania pieniędzy pewne jest spowolnienie. Polsce grozi, że stopniowo przestaniemy doganiać Zachód.

Inwestycje prywatne miały być wysokie, a są niskie. Co się dzieje?

To była jedna z pustych obietnic zawartych w Planie „Odpowiedzialnego Rozwoju" (sic!).

Odkąd został ogłoszony, inwestycje się zmniejszyły.

Bo inwestorzy prywatni nie inwestują na rozkaz, w odróżnieniu od firm państwowych. Oni kalkulują ryzyko, a ogromnie zwiększyło się ryzyko polityczne. Mamy jeden kierunek, przeciw ludziom pracującym w celu rozdawnictwa partyjnego. Naturalna reakcja w takich warunkach, to wstrzymywanie się i ograniczanie inwestycji. Mamy najniższe inwestycje wśród krajów posocjalistycznych.

Duża część innowacji, które poprawiają produktywność, wymaga inwestycji. Przy niskich inwestycjach także innowacyjność będzie spadać. Żadne publiczne projekty, typu Mierzeja Wiślana, nie zastąpią prywatnych inwestycji. Gdyby mogły, to socjalizm by kwitł, a wszędzie padł.

Wokół 30-krotności mieliśmy wiele zwrotów akcji.

To pokazuje chaos i do jakiej sytuacji doprowadził PiS w finansach publicznych. Muszą manipulować, kombinować i sięgać tam, gdzie ich zdaniem można bezpiecznie zabrać pieniądze.

Zastanawiające jest, że byli wspomagani przez lewicę. PiS jest skrajnie lewicowy. Pytanie, jaka będzie pozycja PO. Czy oni oddadzą obronę wolności gospodarczej Korwin-Mikkemu i Konfederacji, czy wreszcie przedstawią program potrzebny Polsce, który broniłby ludzi pracujących, od których w największym stopniu zależy sukces Polski.

To jest surowa diagnoza PiSu.

Ale oparta na faktach. Rozdawnictwo, nacjonalizacja i niszczenie niezależnych instytucji.

Widzi pan w innych partiach program wyborczy, czy pojedyncze sensowne pomysły?

Za rzecz wątpliwą uważałem, że po stronie PO nie było wyraźnego zdystansowania się do rozdawnictwa przed wyborami. Myśleli, że jak się zdystansują to ich rozniosą. Przecież cała masa ludzi to osoby pracujące, którzy rozumieją, że rozdawnictwo zniechęcające do pracy bije w nich i Polskę.

Po stronie PiS-u nie znalazłem żadnej propozycji, której realizacja by nie zaszkodziła Polsce. Może z wyjątkiem PPK. Problem w tym, że te pieniądze mają być zarządzane głównie przez instytucje państwowe. To jest zagrożenie dla tych pieniędzy.

W programie PO jest sensowna propozycja jak powiązać odpolitycznianie firm z tym, żeby emeryci mieli więcej pieniędzy. Albo ruchy, których realizacja wzmocniłaby zachęty, żeby ludzie pracowali.

Obiecane płaca minimalna zostanie wdrożona?

Najgorzej, gdy szkodliwe propozycje są wcielane w życie, tylko dlatego, że obiecali. Nie wspominają, że niektórych bardziej sensownych obietnic nie wykonują, np. zasadnicze zwiększenie kwoty wolnej od podatku. Z tego zrezygnowali, bo nie mieliby pieniędzy na 500 plus. Pieniądze poszły tam, gdzie się to bardziej politycznie opłacało.

Wybory za nami, ale wciąż słyszymy o kolejnych ryzykownych pomysłach dla budżetu i rynku pracy.

Przede wszystkim dla wzrostu gospodarki. Ostatecznie, gdy podważy się finanse państwa, to podważa się również wzrost. To, co słyszymy jest ciągiem dalszym tego, co już zrobiono za PiS

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Gospodarka
„Niezauważalna poprawka" zaostrza sankcje USA wobec Rosji
Gospodarka
Nowy świat – stare problemy, czyli dlaczego potrzebujemy Rzeczpospolitej Babskiej
Gospodarka
Zagrożenie dla gospodarki. Polaków szybko ubywa
Gospodarka
Niepokojący bezruch w inwestycjach nad Wisłą
Gospodarka
Poprawa w konsumpcji powinna nadejść, ale wyzwań nie brakuje