– Ciągle mam nadzieję, że Belgia udowodni swoje mistrzostwo w budowaniu konsensusu. I że wkrótce będziemy mogli sfinalizować porozumienie z Kanadą – powiedział przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk w swoim wystąpieniu w środę rano w Parlamencie Europejskim.
Do wieczora, gdy zamykaliśmy wydanie „Rzeczpospolitej", sprawa była nierozstrzygnięta. Premier Kanady Justin Trudeau wciąż deklarował chęć przyjazdu do Brukseli w czwartek na zaplanowany szczyt UE–Kanada. Wcześniej trzeba było jednak przekonać do zmiany zdania parlamenty reprezentujące regiony Walonii i Brukseli oraz społeczność francusko- i niemieckojęzyczną. W liczącej 10 mln Belgii za CETA opowiedziała się 6-milionowa Flandria i rząd federalny.
Według relacji belgijskich polityków porozumienie było ciągle możliwe. Dyskusja dotyczyła rolnictwa, bo krytycy CETA w Belgii argumentują, że umowa z Kanadą otworzy drzwi dla importu żywności gorszej jakości, np. mięsa z krów karmionych hormonami czy żywności modyfikowanej genetycznie. Wątpliwości budzi także klauzula dotycząca rozstrzygania sporów między inwestorem zagranicznym a państwem. CETA, podobnie jak większość funkcjonujących obecnie tego typu umów, przewiduje możliwość odwołania się do arbitrażu międzynarodowego. Pod wpływem krytyki system nieco zmodyfikowano: skargi mieliby rozstrzygać sędziowie wyznaczeni przez strony porozumienia, byłaby zapewniona ich niezależność, a także możliwość apelacji. Ale dla krytyków to wciąż za mało.
W UE to Komisja Europejska ma wyłączne kompetencje do prowadzenia negocjacji handlowych, w ramach mandatu wyznaczonego jej przez rządy państw członkowskich. Potem rządy państw UE przyjmują umowę kwalifikowaną większością głosów, a niewiążącą opinię wyraża Parlament Europejski.
I taką procedurę dla CETA jeszcze kilka miesięcy temu proponowała Komisja Europejska. Ale napotkało to opór Niemiec i Francji, które uznały, że w obecnej sytuacji masowych protestów wobec TTIP (negocjowanej umowy z USA) i strachu przed globalizacją uproszczona procedura mogłaby wywołać wrażenie, że UE ma coś do ukrycia. Dlatego Berlin i Paryż zagroziły, że bez przedłożenia umowy do ratyfikacji przez parlamenty narodowe nie zgodzą się na jej podpisanie.