Nie pojawią się więc w Davos studenci protestujący przeciwko kapitalizmowi, zieloni oburzeni tym ile CO2 wyemitują samoloty zwożące uczestników, a stali mieszkańcy kurortu nie będą żyć w stresie, bo nagły najazd przynajmniej 3 tysięcy ważnych gości i towarzyszące mu środki bezpieczeństwa zakłócały spokój. Nie słychać helikopterów patrolujących okolicę i nie widać rezolutnej Grety Thunberg. Płaczą i liczą straty hotelarze i właściciele restauracji oraz firm kateringowych. Nie ma gości, nie będzie pieniędzy, a ceny strzelały w górę na czas trwania konferencji, a nawet i na kilka dni po niej, bo wielu uczestników zostawało tam pojeździć na nartach. — Wszystko jest puste. Normalnie hotele były o tej porze zapełnione do ostatniego miejsca — mówił Reuterowi Reto Branschi, szef promocji turystyki Davos Klosters. Popytu na miejsca hotelowe nie ma także z tego powodu, że narciarzy i innych turystów wystraszyła pandemia COVID-19. Bo szwajcarskie stoki są otwarte, ale obcokrajowcy, którzy tutaj przyjeżdżali w normalnych czasach stanowili prawie 40 proc. wszystkich gości. Dzisiaj jest to nie więcej, niż 10 proc. To dlatego właściciele restauracji i kawiarni zaczęli zwalniać pracowników i obawiają się, że WEF już do Davos nie wróci.