Mieli przyjechać, zrobić swoje, zgarnąć wreszcie pierwszy raz Puchar Świata i wrócić do Hiszpanii. 0:1 ze Szwajcarią to dopiero druga porażka drużyny w ostatnich 49 meczach, ale lekcja ta może reprezentacji Hiszpanii wyjść tylko na dobre.
Vicente del Bosque zapowiada zmiany, bo zrozumiał, że trzymając na boisku Sergio Busquetsa, zabija to, co w jego drużynie kibice kochali najbardziej. Wszystko wskazuje na to, że dziś po boisku od pierwszej minuty biegać będzie Cesc Fabregas, który w pierwszym spotkaniu nawet nie podniósł się z ławki rezerwowych. – U poprzedniego trenera byłem numerem 12. i czułem się bardzo potrzebny, teraz mogę odegrać już inną rolę – mówił wczoraj pomocnik Arsenalu.
Treningi, gdy Fabregas znajduje się w pierwszej jedenastce, spodobały się wszystkim piłkarzom. – Nie zarzucimy stylu gry, który doprowadził nas do tak wielkich sukcesów, nadal będziemy długo rozgrywać piłkę i męczyć rywali podaniami. Cesc jest w tym świetny – dodawał Xabi Alonso.
Del Bosque przywiózł do RPA w zgodnym przekonaniu hiszpańskich mediów najzdolniejsze pokolenie w historii kraju, piłkarzy, którymi od czterech lat zachwyca się Europa. Pytanie o to, czy Hiszpanie nie za wcześnie poczuli się niepokonani – zignorował.
– O porażce ze Szwajcarią musimy jak najszybciej zapomnieć. Serie nigdy nie miały dla mnie żadnego znaczenia, ale teraz musimy wygrać sześć spotkań z rzędu. Musimy znowu nabrać pewności siebie, przypomnieć, co czyniło nas taką drużyną, jaką byliśmy przed tym meczem – mówił Del Bosque na konferencji, a prezydent hiszpańskiej federacji zapewnił, że niezależnie od wyniku osiągniętego na mundialu pozostanie on selekcjonerem.