Miasto chce zarabiać na cudzej ziemi

165 tys. zł ma zapłacić mieszkanka Białołęki za podział działki. Takie opłaty pobiera tylko jej dzielnica. Teraz miasto chce je wprowadzić wszędzie

Publikacja: 26.10.2007 03:00

Miasto chce zarabiać na cudzej ziemi

Foto: Rzeczpospolita

Kwota, którą ma zapłacić Elżbieta Majlert, to tzw. opłata adiacencka – podatek od wzrostu wartości nieruchomości. Może on wynikać z miejskich inwestycji, np. wybudowania drogi czy doprowadzenia kanalizacji. Ale zwyżka może być też efektem podziału dużego pola na działki budowlane, np. po odrolnieniu ziemi w planie zagospodarowania. Zgodnie z obowiązującym prawem gmina może wtedy zażądać 30 proc. sumy, o którą zwiększyła się wartość ziemi.

Grunt pani Elżbiety zdrożał, bo podzieliła 5 ha na działki budowlane i wydzieliła teren pod drogi. W przyszłości chce sprzedać ziemię deweloperom.

– Ale na razie pole nadal jest polem, nikt mi tu nie doprowadził wody czy kanalizacji ani drogi nie zbudował. Właściwie nie wiem, za co mam płacić – denerwuje się.

W podobnej sytuacji jest wielu mieszkańców Białołęki. Opłaty adiacenckie były w stolicy ustalane jeszcze przed 2002 r., gdy istniały samodzielne warszawskie gminy. Nie były obowiązkowe.

– Stawki wprowadziły gminy leżące na obrzeżach miasta – mówi dyrektor Biura Gospodarki Nieruchomościami Marcin Bajko. – Tak było np. w Białołęce, której mieszkańcy mieli wielkie pola o powierzchni 10 – 15 ha. Dzielili je, by masowo sprzedawać grunty deweloperom. Opłaty uchwaliły także Targówek i Ursynów.

Ale zaprzestano ich pobierania w 2002 r., kiedy gminy zostały przekształcone w dzielnice.– Uznaliśmy, że z chwilą gdy przestaliśmy być gminą, stare uchwały nie obowiązują – wyjaśnia rzecznik Targówka Rafał Lasota. – Opłaty adiacenckie ustala gmina, czyli w przypadku Warszawy – miasto. A uchwały Rady Warszawy w tej sprawie nie ma.

Do dzisiaj podatek ten płacą tylko mieszkańcy Białołęki. – Rocznie wysyłamy kilkadziesiąt wniosków o zapłatę – przyznaje rzecznik Białołęki Bernadetta Włoch-Nagórny. – W 2006 roku do kasy dzielnicy wpłynęło z tego tytułu 810 tys. zł, a w tym roku już ponad 600 tys.Rzecznik przyznaje jednak, że mieszkańcy się burzą. Prawie połowa tych, którzy otrzymują wezwanie do zapłaty, składa odwołanie.

– Dlaczego my płacimy, a mieszkańcy innych dzielnic nie? – denerwuje się pani Elżbieta. – Od pięciu lat Warszawa jest jedną gminą. Władze miasta ujednoliciły inne podatki, np. od środków transportu, a nie zajęły się adiacenckimi. Mieszkańcy Białołęki są pokrzywdzeni.Burmistrz Białołęki Jacek Kaznowski przyznaje, że kontynuuje pobieranie opłat, bo są dla dzielnicy korzystne.

– Pieniądze pozostają w naszej kasie, wykorzystujemy je na inwestycje w infrastrukturę – przypomina. Przyznaje jednak, że mieszkańcy Białołęki mogą czuć się poszkodowani.

– Już rok temu rada dzielnicy podjęła uchwałę, w której domaga się od rady miasta ujednolicenia opłat w całej Warszawie albo ich likwidacji – mówi burmistrz.Ale zgodnie z nową ustawą o gospodarce nieruchomościami miasto z opłat adiacenckich zrezygnować nie może.

– Właśnie przygotowujemy projekt uchwały w tej sprawie. Będzie przedstawiony jeszcze w tym roku. Już najwyższa pora wszędzie wprowadzić taki podatek – mówi wiceprezydent Andrzej Jakubiak.Ratusz jeszcze nie wie, ile ostatecznie mieszkańcy będą musieli płacić. Wiceprezydent planuje jednak, że opłaty adiacenckie będą liczone tylko od wzrostu wartości działki po podziale gruntu. Mieszkańcy nie będą musieli płacić, jeśli podwyżka będzie wynikiem doprowadzenia do działki wody czy kanalizacji.Ratusz obliczył już, ile miasto zarobi na opłatach adiacenckich. Kwota ta objęta jest jednak tajemnicą.

Dzięki wprowadzeniu opłat adiacenckich w Białołęce powstała sieć lokalnych dróg. Mechanizm był prosty. Wyliczone opłaty były pomniejszane o wartość gruntu, który gmina przejmowała od prywatnych właścicieli na drogi. Najczęściej wartość tej ziemi była równa opłacie adiacenckiej i mieszkańcy nic nie musieli płacić. My nie mieliśmy kłopotów z przejmowaniem gruntów pod drogi, a mieszkańcy zyskiwali, bo budowa ulic łączyła się z doprowadzaniem do działek kanalizacji, wody, gazu. To sprawiało, że ich kolejne grunty zyskiwały na wartości.

Dyskusja na temat tekstu na blog.rp.pl/warszawa

Kwota, którą ma zapłacić Elżbieta Majlert, to tzw. opłata adiacencka – podatek od wzrostu wartości nieruchomości. Może on wynikać z miejskich inwestycji, np. wybudowania drogi czy doprowadzenia kanalizacji. Ale zwyżka może być też efektem podziału dużego pola na działki budowlane, np. po odrolnieniu ziemi w planie zagospodarowania. Zgodnie z obowiązującym prawem gmina może wtedy zażądać 30 proc. sumy, o którą zwiększyła się wartość ziemi.

Pozostało 89% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!