– Skłamałbym, gdybym powiedział, że nigdy mi nie pomogło to, że jestem synem słynnego Krzysztofa Jakowicza – powiedział w wywiadzie dla „Rz”. – Ojciec był moją inspiracją, zresztą w dzieciństwie nieustannie słuchałem, jak ćwiczy, to mnie usypiało i budziło ze snu. Nie myślę jednak, by z ojcem konkurować, że skoro on coś zagrał w określony sposób, ja muszę zrobić to lepiej.
Jako nastolatek Jakub wygrał kilka międzynarodowych konkursów i występował na estradach krajowych i zagranicznych. Teraz patrzy na swoją artystyczną młodość z pewną dozą krytycyzmu.
– Tamte występy traktowane były przede wszystkim jako ciekawostka – mówi. – Nie byłem cudownym dzieckiem, takim jak Sarah Chang czy Yehudi Menuhin, to są wybrańcy losu. Ja po prostu wcześnie wyszedłem na estradę. Bardzo natomiast nurtuje mnie pytanie, jak grałbym dzisiaj, gdybym tak wcześnie nie zaczął.
Odpowiedzi już nie poznamy... Koncertów Jakowicza juniora należy słuchać, bo jest artystą, który nieustannie się rozwija. Najbliższa ku temu okazja będzie w piątek i w sobotę, gdy z orkiestrą Filharmonii Narodowej pod dyrekcją Antoniego Wita zagra koncert skrzypcowy Antonina Dvořaka. Wybór tego utworu nie jest przypadkowy. Dvořak pozostawał pod wielkim wpływem Brahmsa, a to ulubiony kompozytor Jakuba. Na dodatek koncert tego kompozytora przepełniony jest emocjami, a Jakowicz dobrze się czuje w tego typu muzyce.
Antoni Wit przygotował zaś jedno ze wspaniałych dzieł XX wieku – V symfonię Szostakowicza z 1937 r. Rosyjski kompozytor zawarł w niej obraz swych osobistych rozterek, ukrytych pod maską pozornego optymizmu, jakiego oczekiwały od niego stalinowskie władze.