„Trzeba napisać prawdę. Nie że to dopiero drugi mecz, że wiele drużyn kiepsko zaczyna turniej. Trzeba napisać, że to hańba. Robert Green jest wielkim szczęściarzem, że nie wziął w tym udziału” – napisał reporter „Guardiana”. Anglicy nie tracą szans na wyjście z grupy, ale muszą wygrać ostatni mecz ze Słowenią. Wczoraj w Kapsztadzie nie poradzili sobie z jedną z najsłabszych drużyn mundialu – Algierią.
Fabio Capello zmienił bramkarza. Tym razem postawił na 39-letniego Davida Jamesa, licząc na to, że w takim meczu nie będzie miał dużo pracy. Green przez angielskie media potraktowany został jako jedyne zło reprezentacji, po tym jak w meczu ze Stanami Zjednoczonymi wypuścił piłkę z rąk i wrzucił ją do własnej bramki. W Anglii kozły ofiarne składa się chętnie i często, choć niekoniecznie trafnie się je wybiera.
W pierwszym składzie pojawił się tez Jamie Carragher i Gareth Barry – zdaniem włoskiego selekcjonera jeden z najważniejszych piłkarzy w drużynie. Barry’ego nie było widać, Steven Gerrard i Frank Lampard biegali tak powoli, że Wayne Rooney zaczął się wracać na własną połowę, żeby pomóc rozgrywać.
Był w tym tak samo bezsilny jak koledzy. Jeśli zgodnie z zapowiedziami ma zostać gwiazdą tego turnieju, wybrał karierę w amerykańskim stylu – najpierw chce zobaczyć, gdzie jest dno. Rooney nie trafił do bramki w siedmiu oficjalnych spotkaniach reprezentacji z rzędu. Jak na kogoś, kto miał poprowadzić Anglię do mistrzostwa świata, to wynik zawstydzający.
Algieria – 30. w rankingu FIFA, ale wcale nie tak dawno na miejscu 109. – była przy piłce przez 52 procent gry i nie miała wobec rywala żadnych kompleksów. Nadir Belhadj jeszcze przed meczem śmiało mówił, że Anglię trzeba zaatakować, bo ma bardzo słabą defensywę, ale przez cały mecz piłkarze z północy Afryki oddali tylko jeden celny strzał. James nie złapał piłki, na szczęście blisko byli obrońcy.