Policzyłam je dokładnie. Wszystkie są pod kluczem – zapewniała ludzi wchodzących na wybieg niedźwiedzi polarnych opiekunka warszawskich misiów brunatnych Kasia Jaślan. Po polarnych została tylko nazwa. Wymarły, a ich miejsce zajęły niedźwiedzie cyrkowe z Julinka, które przygarnęło zoo. Mimo zapewnień pani Kasi miny wchodzących były nietęgie. Nerwowe śmiechy, głośne przekomarzania miały zagłuszyć niepewność: czy aby coś na nas nie wyskoczy?
Niepewność tę podsycał jeszcze znany z czarnego humoru dyrektor zoo dr Andrzej Kruszewicz. – Po to tu jesteśmy, żeby niedźwiedzie wreszcie miały rozrywkę. Czy wyjdą? Oczywiście, za chwilę. I ten, kto ucieknie, to dobrze – dworował sobie szef placówki. Dzięki temu atmosfera się na tyle rozładowała, że słuchacze z ulgą zajęli miejsca w „sali wykładowej” – usiedli na pieńkach i głazach.
Dr Marek Ostrowski na betonowej bryle przypominającej krę postawił tablicę z hasłem: „Nie karmić wykładowców”.
– Ludzie różnią się od zwierząt choćby możliwością prac manualnych. Nasze ręce także rozwijają mózg przez dotyk. My patrzymy na świat wzrokiem, zwierzęta węchem. Zoo jest wyrazem chęci zorganizowania przestrzeni dla zwierząt – mówił.
Dr Kruszewicz zadał wszystkim pytanie: „Jak zwierzęta widzą świat?” – To zależy jakie – zaraz odpowiedział. – Mucha postrzega świat złożony z punktów. Wrona widzi ultrafiolet. Dla wilka grzywiastego wszystko jest zapachem. Jednak bliżej nam do zwierząt niż nam się wydaje. Chodzę po Warszawie i szukam porównań ze zwierzętami. Czy czerwonym kabrioletem, który jedzie w pięć sekund do setki, da się zawieźć dzieci do szkoły? No wiadomo, po co jest taki samochód. Tak samo z pawiem. Czy ogon służy mu do ucieczki lub ochrony przed drapieżnikiem? Nie, on mu zapewnia powodzenie u samic.