Czekając na narzeczoną, malarz zaczął na kawiarnianej serwetce zapisywać rzędy kolejnych cyfr. Pierwszy tzw. detal z "wyliczanką" powstawał aż siedem miesięcy. Opałka wahał się przed tak radykalnym krokiem, który zakładał eliminację twórczych poszukiwań i samoskazanie na żelazną dyscyplinę.
Początkowo malował do dziesięciu płócien rocznie, bielą na czerni. Potem skomplikował założenia: rejestrował swój głos odliczający każdy numer (od 1970), dodawał do tła bieli (od 1972 każdy obraz był o 1 procent jaśniejszy), fotografował twarz w takim samym ustawieniu. Z latami cyfry stawały się coraz mniej widoczne, by mniej więcej dekadę temu przeobrazić się w ciągi białych zapisów na bieli.
Z początku przyjęta z rezerwą, ekstremalna koncepcja Opałki z czasem zyskała entuzjastów. Jego prace rosły w cenie. W ub. roku trzy "Detale" sprzedano w Christie's za ponad 713 tys. funtów (czyli ok. 3,3 mln zł). Rekordowa kwota za dzieła żyjącego (wówczas) polskiego twórcy. Co więcej, ostatni obraz, którego nie zdołał ukończyć, został zakupiony już wiele lat temu przez austriackiego kolekcjonera Gerharda Lenza.
Uzyskana wówczas nieujawniona, lecz podobno bajeczna, suma dawno została wydana – przez Romana Opałkę.
Warto dodać, że pierwszy "liczony" nabyto około 40 lat temu do łódzkiego Muzeum Sztuki za... 50 dolarów. Rok temu osiągnął taką wartość, że – jak wyznał autor – jego samego nie byłoby stać na wykupienie dzieła.