Rz: Czy osobisty lekarz Michaela Jacksona, doktor Conrad Murray, przekroczył uprawnienia?
Roman Wachowiak:
Jeśli prawdziwe są jego informacje na temat dawek leków, które aplikował piosenkarzowi, to nie. Środki, które mu podawał – propofol, lorazepam, midazolam – należą do jednej grupy, tej samej co nasze relanium. Działają one na centralny układ nerwowy, uspokajając i „wytłumiając" pacjenta. Dawki, które otrzymywał Jackson, mieszczą się w standardzie. Należy jednak zaznaczyć, że część lekarzy krytykuje tak zwaną polipragmazję, czyli stosowanie naraz wielu leków o tym samym kierunku działania, bo zwiększa się wtedy ryzyko dla pacjenta. Może lekarz Jacksona nie przewidział efektu kumulacji? To tak jak z anestezjologami, którzy czasem podają zbyt dużo środków znieczulających, wskutek czego dochodzi do zatrzymania akcji podstawowych układów niezbędnych do życia.
Jackson nalegał na większe dawki, Murray był pod presją.
Organizm gwiazdora znajdował się w stanie wysokiego pobudzenia, ekscytacji. To był pacjent superaktywny i z tego powodu specyficzny. Podpisał właśnie szereg kontraktów i miał masę koncertów. Był skrajnie przemęczony, ale nie mógł spać. Sytuacja lekarza nie była łatwa. Oczywiście, mógł radzić Jacksonowi zdrowszy tryb życia, wprowadzenie odpowiednich składników do diety, uprawianie sportu itd., ale nie zawsze jest łatwo to przeforsować. Lekarz podawał piosenkarzowi najpierw po 50 miligramów propofolu, ale gdy po kilku tygodniach dostrzegł, że Jackson zaczyna się uzależniać, odstawił go i włączył lorazepam i midazolam. Feralnej nocy podawał mu co jedną – dwie godziny valium, lorazepam i midazolam. Nie wykraczało to poza standardy.