Publikowane ostatnio słabsze dane krajowe oraz obawy o kondycję gospodarki Chin przyczyniły się do wyraźnego obniżenia oczekiwań co do tempa wzrostu naszej gospodarki w przyszłym roku. O ile ostrożności nigdy za wiele, o tyle wydaje się, że ten pesymizm jest nieco przedwczesny i przesadzony. Naszym zdaniem cały czas jest duża szansa na zwyżkę PKB o więcej niż 3,5 proc. w przyszłym roku dzięki kontynuacji solidnego wzrostu popytu wewnętrznego, a w szczególności konsumpcji prywatnej i inwestycji.
Zacznijmy od otoczenia zewnętrznego. Rzeczywiście, gospodarka Chin wykazuje wyraźne oznaki spowolnienia, a forsowany tam model wzrostu ma ograniczenia. Władze Chin mają jednak możliwości przeciwdziałania „bardzo twardemu lądowaniu" tamtejszej gospodarki, a jeśli wykluczyć taki scenariusz, to skutki dla Europy i Polski nie powinny być aż tak znaczące, jak to się ostatnio przedstawia.
Udział Chin w eksporcie z Polski jest w tych rozważaniach do pominięcia. W przypadku Niemiec wynosi on nieco poniżej 6 proc. (a w branżach dóbr produkcyjnych około 10 proc.), ale – jak zwracają uwagę koledzy ekonomiści z Niemiec – obserwowane w ostatnich miesiącach osłabienie popytu chińskiego jest z nawiązką kompensowane poprawiającym się popytem z USA oraz z krajów strefy euro.
Co więcej, główną składową wzrostu gospodarki eurolandu od 2013 r. była konsumpcja prywatna, a nie eksport czy inwestycje, ta zaś ma się dobrze. Spadek cen ropy naftowej odgrywa tu rolę „automatycznego stabilizatora" konsumpcji. Mówiąc skrótowo, mniejsze wydatki na paliwo pozwalają więcej wydać na inne towary i usługi.
Jeśli chodzi o gospodarkę Polski, warto zwrócić uwagę, że coraz istotniejsze znaczenie dla sytuacji na rynku pracy będzie miała zmieniająca się sytuacja demograficzna. Publikowane przez GUS dane pokazują, że lata 2015–2020 przyniosą spadek liczby osób aktywnych zawodowo (tzn. pracujących i bezrobotnych).