Rz: Coraz więcej polskich firm stara się wypromować swoje marki za granicą. Czy jest szansa, że z czasem staną się one na tyle globalne i cenne, by trafić do światowych rankingów?
Jacek Kall: Kiedyś tak, choć jeszcze długa droga przed nami. Na razie w globalnych rankingach dominują marki amerykańskie. Tych z Europy nie ma tam zbyt wiele. Na przykład w rankingu BrandZ mniej więcej dwie trzecie wartości generują marki z USA. Kluczem do tego, by trafić do globalnych rankingów, jest spełnienie kilku warunków. Jednym z nich jest odpowiednio długa obecność na rynku.
W czołówce są Google czy Facebook, które nie mają długiej historii.
Jeśli pominiemy marki technologiczne – we wszystkich globalnych rankingach zajmują one bardzo wysokie miejsca – to widać, że wśród pozostałych, reprezentujących tradycyjną gospodarkę, nawet te stosunkowo młode jak Nike są obecne na rynku od kilkudziesięciu lat. Miały więc sporo czasu, by zaistnieć i utrwalić się w świadomości konsumentów, na co np. polska marka odzieżowa utworzona w latach 90. XX wieku nie miała szans. W rezultacie polskie marki konkurujące w swoich kategoriach z globalnymi graczami są od nich znacząco mniejsze pod względem wielkości sprzedaży, zasięgu. Na przykład naszą najbardziej międzynarodową markę kosmetyczną Inglot (jest obecna w kilkudziesięciu krajach) od czołowych zachodnich konkurentów dzieli przepaść pod względem przychodów.