Trwa ramadan. Ujgurzy poszczą. Ale bez przesady. Mięsa, głównie baraniny, jest pod dostatkiem. Z knajpek zniknęło piwo. Pod głównym meczetem tłumy. Przede wszystkim starszych mężczyzn. Zjechali się na modły i dysputy z całego Xinjiang. Do Mekki zbyt daleko. Zbyt drogo. W przerwach miedzy modlitwami siadają grupkami i rozważają sens życia. Sens istnienia. Sens ducha. Rozmawiają o tym co ważne. Teraz. Tutaj. I co będzie potem.
Polacy mogliby od tutejszych muzułmanów sporo się nauczyć. Dyskusja teologiczna, światopoglądowa to nie mordobicie i obrażanie współziomka, który myśli inaczej. Jeżeli w dyspucie bierze udział np. 10 mężczyzn, peroruje tylko jeden. Reszta słucha. Głos można zabrać, ale dopiero gdy poprzednik swą orację skończy. Jeżeli mówi o swych wątpliwościach, wszyscy słuchają w spokoju. Gdy wykład się nie podoba, po prostu… w milczeniu należy odejść. I czekać leniwie na kolejne wezwanie muezina na modlitwę. Wielu czekających spędza czas na lekturze Koranu. Nieliczni śpią. Dywanów na dziedzińcu meczetu i pod arkadami jest sporo. Miejsca starczy dla wszystkich. Pod mniejszymi meczetami tłoku nie ma. Na modlitwy schodzi się zwykle kilkanaście osób.
Ramadan nie przeszkadza w tym co ludzie wschodu lubią najbardziej. W końcu jesteśmy w mieście bazarów. Najważniejszym dniem targowym jest oczywiście niedziela, a zwierzęcy bazar kaszgarski najsławniejszy w promieniu setek kilometrów. Ale czasu nikt w tygodniu nie marnuje, wymiana towarowa toczy się od wczesnego poranka do późnej nocy przez siedem dni tygodnia.
Kaszgar jest coraz nowocześniejszą ponad milionową metropolią. Ale dynamika rozwoju chińskich miast obchodzi mnie tyle co zeszłoroczny śnieg. Czas spędzam w starym Kaszgarze. Na wskroś ujgurskim.
Przybysz – jak my – z daleka zwraca uwagę wpierw na fascynującą barwność handlu spożywczego. Na ulicach starego Kaszgaru stoisk jest tyle, że trzykołowe motorowery przeciskają się z trudem. Specjalizacja jest wąska. Mięso, orzechy, przyprawy, owoce, warzywa, słodycze, makarony, gotowe potrawy, napoje… wszystko osobno. W co trzeciej bramie, albo wprost na chodniku maleńka piekarnia. Lub grill z szaszłykami. Na klienta nie czeka się w skupieniu. Klienta trzeba wabić. Zwykle krzykliwym zachwalaniem produktów. Hałas więc Europejczyka onieśmiela. Zresztą to problem niewielki, bo Europejczyków tu mniej niż ujgurskich milionerów. Mimo że stoisk z tzw. pamiątkami – miedziane naczynia, noże, wyroby ceramiczne, biżuteria - nie brakuje. Miejscowi – Chińczycy Han również – w tym gorączkowym harmiderze czują się jak ryba w wodzie.