Krzykom i gwizdom nie było końca. Nad Paryżem powiewały dziesiątki transparentów z napisami „Tiananmen 1989 – Lhasa 2008”, „Ocalić Tybet”, „Bojkot chińskich towarów”. W centrum miasta pod wieżą Eiffla od samego rana gromadziły się tysiące ludzi. Zwolennicy wolnego Tybetu za wszelką cenę próbowali powstrzymać uczestników sztafety, którzy nieśli olimpijski ogień.
Lekkoatleta Stephane Diagana miał biec jako pierwszy. Zdołał pokonać tylko 200 metrów. Ledwo wyruszył spod wieży Eiffla, wybuchły zamieszki. Próbowano zagrodzić mu drogę. Do akcji wkroczyła policja. W dalszą drogę znicz olimpijski wyruszył autobusem.
Każda próba biegu ulicami kończyła się tak samo. Gdy tłum atakował, uczestnicy sztafety uciekali do autobusów. W pewnym momencie demonstranci siłą próbowali wyrwać znicz i go zgasić. Ktoś chlusnął wodą, ale ogień nadał płonął. Protestujący nie odpuścili nawet w tunelu, przez który znicz niosła niepełnosprawna sportsmenka na wózku inwalidzkim. – Tybet! – skandował tłum, blokując jej drogę. Wtedy organizatorzy sami zgasili ogień i schronili znicz w autobusie. W jego kierunku poleciały plastikowe butelki. Organizatorzy tłumaczyli, że zgasili ogień z powodów technicznych. Według innej wersji z powodów bezpieczeństwa.
Tak wyglądała licząca 28 kilometrów trasa przez Paryż. Nie pomogły 3000 policjantów postawionych w stan najwyższej gotowości.
Sztafeta miała zakończyć się o godzinie 17, ale już w południe było wiadomo, że będzie miała kilkugodzinne opóźnienie. Reporterzy bez Granic, główni organizatorzy protestów, dwoili się i troili, by skutecznie utrudnić pracę Międzynarodowemu Komitetowi Olimpijskiemu. Trzech demonstrantów wspięło się na wieżę Eiffla i rozwinęło wielki czarny transparent, na którym olimpijskie koła zastąpiono kajdankami. Na koniec na wysokości 75 metrów przypięli się do wieży.