Przez ostatnie dwie doby Wright był bohaterem większości stacji telewizyjnych w USA. Wiele z nich w całości transmitowało jego przemówienie na zjeździe murzyńskiej organizacji NAACP, a potem wystąpienie w Waszyngtonie.
Przez ponad miesiąc postać Wrighta odgrywała jedną z głównych ról w kampanii prezydenckiej, bo jednym z jego parafian przez 20 lat był Barack Obama, pierwszy w historii czarny polityk mający realną szansę na zdobycie prezydentury USA. – Zobaczcie, czego naucza mentor Obamy – powtarzali krytycy senatora z Illinois, puszczając w nieskończoność krótkie fragmenty kazań Wrighta, w których nazywał 11 września karą za amerykańską politykę czy oskarżał rząd o zbrodnicze czyny. Z sondaży wynika, że wielu wyborców nabrało w wyniku tych oskarżeń poważnych wątpliwości co do Obamy.
Przez wszystkie te tygodnie Wright milczał, ale jak wyjaśnił, dłużej milczeć się nie da, gdy „ktoś atakuje wiarę twojej matki”. – To nie jest atak na Jeremiaha Wrighta, to atak na cały czarny Kościół – powtarzał wczoraj.
I czarna społeczność tak właśnie to odbiera. Większość Amerykanów nigdy nie widziała żadnegoz jego wystąpień wefragmencie dłuższym niż kilkudziesięciosekundowy. Dla wielu język, jakiego używał w tych fragmentach, był zbyt agresywny, a czymś jeszcze gorszym było łamanie patriotycznego tabu.
Dla Afroamerykanów jest to jednak język i styl, jaki słyszą w swych kościołach co niedzielę. Dlatego Wright postanowił, wedle własnych, pełnych ironii słów, opowiedzieć reszcie Amerykanów o „nieznanym zjawisku czarnego Kościoła”.