W regionie Sinkiang, skąd pochodzę, ludzie nie mają równych praw. Władza jest w rękach Chińczyków, którzy stosują podwójne standardy. Według lokalnego prawa, Ujgurzy mogą używać ojczystego języka. W praktyce jednak jest on zakazany. W szkołach dzieci nie mogą się uczyć ojczystego języka.
Chińczycy mogą tu przybywać, podejmować pracę, jaką tylko zechcą. Ujgurzy takiej możliwości w innych regionach Chin oczywiście nie mają. Bezrobocie wśród nich wynosi 19 proc. Kiedy próbują pracować, są deportowani do Turkiestanu Wschodniego. Większość z nich pracuje więc w Chinach nielegalnie.
Region Sinkiang jest jednym z najbogatszych w ropę i gaz. Nawet do tego stopnia, jak Arabia Saudyjska. Najlepsze ziemie w tym regionie otrzymują jednak chińscy oficjałowie i urzędnicy, którzy tam właśnie osiadają. Chińscy rolnicy mogą eksportować swoje towary za granicę, Ujgurzy takiej możliwości nie mają.
Ujgurzy podlegają też ścisłej kontroli urodzeń. Mogą mieć tylko dwójkę dzieci. Chińczycy co prawda jedno dziecko, ale kiedy przyjeżdżają do nas, ten zakaz przestaje obowiązywać i mogą mieć po trójce, czwórce dzieci.
Chiński rząd dyskryminuje Ujgurów, ponieważ się nas boi. Władze pamiętają świętą wojnę, jaką mudżahedini wypowiedzieli Sowietom, kiedy ci okupowali Afganistan. Z całego świata zjechali się wówczas muzułmanie. Teraz Chiny boją, że wesprą nas islamiści z Kazachstanu, Kirgizji, Uzbekistanu i rozpoczną świętą wojnę przeciwko Chinom. To się jednak nigdy nie wydarzy. Ujgurzy nie są fundamentalistami, jak twierdzą Chińczycy. Nie mają zresztą prawa tak mówić, kiedy nie pozwalają na praktykowanie naszej wiary. Prawo to mamy zapisane w konstytucji Chin. Chcemy po prostu żyć godnie. Tymczasem polityka chińskich władz wobec nas jest identyczna, jak w stosunku do Tybetańczyków. Walczymy dzisiaj, tak jak kiedyś z komunizmem walczyli moim polscy przyjaciele. Tak jak im kiedyś, nam teraz zamyka się usta.