Opiniotwórczy dziennik „Il Sole 24 Ore” zajmujący się finansami i ekonomią w artykule redakcyjnym uznał, że ogłoszony w czwartek wieczorem dekret centroprawicowego gabinetu Silvio Berlusconiego wygląda tak, jakby wydał go rząd lewicowy. Część włoskiej prasy pisze, że planowane cięcia i reformy w pewnym sensie kojarzą się z Robin Hoodem, bo zabierają bogatym.
Faktycznie podwyższono podatki tym, którzy mają najwięcej pieniędzy: bankom, instytucjom finansowym, firmom asekuracyjnym, farmaceutycznym, rentierom, pobierającym faraońskie emerytury, a nawet posiadaczom samochodów o mocy większej niż 225 kw.
Osobnym i wywołującym szczególne emocje są cięcia kosztów polityki. 20 proc. wszystkich oszczędności i dodatkowych wpływów (ponad 9 mld euro) mają przynieść cięcia wydatków budżetowych na gminy, prowincje (odpowiedniczki polskich powiatów) i regiony (województwa).
Tyle tylko, że we włoskiej praktyce prowincje są strukturami pasożytniczymi. Państwo włoskie i obywatele mogliby się bez nich świetnie obyć. Berlusconi przed wyborami 2008 r. zapowiadał likwidację prowincji, ale obietnicy nie dotrzymał. Jak domyśla się w piątkowym wydaniu tygodnik „L’Espresso”, który poświęcił kosztom włoskiej polityki najważniejszy tekst, wszystko dlatego, że 107 włoskich prowincji spisuje się znakomicie w roli machin wyborczych. Poza tym jest gdzie za grube pieniądze ulokować ponad 4 tysiące polityków i jest jak opłacać polityczną klientelę. Stąd nikomu, również opozycji, likwidacja niepotrzebnych struktur władzy nie jest na rękę.
Prowincje tylko w 2010 r. kosztowały włoskiego podatnika aż 12 mld euro. Trudno się dziwić, skoro na przykład prowincja Brescia wydała 200 tys. euro na orkiestrę, której nikt nie widział i nie słyszał. Ta w Palermo zapłaciła 5 tys. euro za ekspertyzę o znaczeniu muzyki w prehistorii. Z kolei prowincja Trydent opłaciła dwóch profesorów zoologii (20 tys. euro), by poznać obyczaje niedźwiedzi, a 65 tys. euro wydała na nikomu do niczego niepotrzebne przedstawicielstwo w Rzymie.
0 10 proc. zostanie zmniejszone finansowanie partii politycznych z budżetu. Z tej okazji włoskie media przypominają, że teoretycznie od 1993 r. finansowanie partii z budżetu jest nielegalne. Wówczas przeciw temu Włosi wypowiedzieli się w referendum. Włoskim politykom udało się jednak naród oszukać. Partie nadal otrzymują pieniądze z budżetu, choć nazywa się to „zwrotem kosztów kampanii wyborczej”. Co ciekawe, tylko w 2010 r. włoskie partie polityczne otrzymały z budżetu blisko pięć razy więcej, niż wydały na kampanię w 2008 r., i wszystko odbywa się zgodnie z panującym prawem. Ba! Również zgodnie z prawem pieniądze nadal pobierają partie, które nie weszły do parlamentu, a nawet te, które przestały istnieć.