– Nie chcemy konkurować z najstarszym w Polsce triennale krakowskim – zapewnia Agnieszka Cieślińska-Kawecka, kuratorka pierwszych warszawskich graficznych konfrontacji. – Mieszamy tradycyjne techniki z cyfrowymi, nie unikamy nawet filmów, oczywiście warsztatowo powiązanych z grafiką. Na miejsce prezentacji wybraliśmy Pałac Kultury i Nauki. Dla nas przywołanie niedawnej historii, dla świata – atrakcja.
Na pozór fatalna lokalizacja: czwarte piętro, sale, gdzie co roku odbywają się targi książki. Ale pomieszczenia wyglądają inaczej niż zwykle. Efektowne, zmyślne stelaże i gabloty, obniżony sufit, tu i ówdzie ekrany plazmowe. Z nadesłanych 1225 odbitek wybrano około 300 kompozycji 210 autorów z kilkudziesięciu krajów. Co dominuje? Czerń i biel oraz wielkie gabaryty. Kto? Polacy i Japończycy. Od lat graficzna norma.
[srodtytul]Podmuchy natury[/srodtytul]
Moi faworyci reprezentują kraje Dalekiego Wschodu. Lecz ci, na których zwróciłam uwagę, nie nawiązują do starych drzeworytów. Haruko Che z Japonii wymyśliła własną metodę: natryskiwanie. Na jednolitym, jakby pogniecionym tle – zwinięta poducha. Kojarzy się ze skulonym kobiecym ciałem. Jest miękka i zmysłowa. Maksymalna prostota, a wrażenie mocne.
Z kolei Toshio Yoshizumi, rodak Che, wybrał trudną technikę suchej igły: rysunek wyryty w metalowej płycie. Jego kompozycje to fale nakładających się czarnych linii w białej połaci. Tylko tyle, lecz powstaje odczucie pejzażu, przyrody. Wszechświata.