Malarstwo na pogodę ducha

– Tak naprawdę jestem niebywałym leniem. Robię tylko to, co kocham – deklaruje Tadeusz Dominik. Chyba tak istotnie jest. Artysta emanuje spokojem i optymizmem. Nie zależy mu na opinii innych ani zewnętrznych oznakach sławy. Odniósł ważniejszy sukces: pogodził marzenia z możliwościami

Publikacja: 27.11.2008 07:50

Tadeusz Dominik, Kompozycja w zieleni, 1957, dzięki uprzejmości Galerii Piotra Nowickiego

Tadeusz Dominik, Kompozycja w zieleni, 1957, dzięki uprzejmości Galerii Piotra Nowickiego

Foto: Erazm Ciołek

Nie urodził się w czepku, ale w ubogiej rolniczej rodzinie. I wielokrotnie zmagał się z biedą. Pierwsze plastyczne próby wykonywał patykiem na piasku. Blok rysunkowy z czystymi kartkami nawet mu się nie śnił. Przedmiot zbytku nieobjęty rodzinnym budżetem. – Smarowałem na każdym wygospodarowanym skrawku papieru czy gazety – opowiadał. – Nigdy bym nie pomyślał, że za kilkadziesiąt lat pogniecione, wydarte papierzyska wejdą w modę. Z musu antycypowałem trend.

Miał 11 lat, gdy wybuchła wojna. Dziecko pułku, przywdział mundur, zanim osiągnął metrykalną dorosłość. Strój, który przez kilka kolejnych lat stanowił jego wyjściową kreację. Pojawił się w nim w 1946 roku w… Zachęcie. Bo po wyzwoleniu w pomieszczeniach narodowej galerii urządzono prowizoryczne pracownie Akademii Sztuk Pięknych, która jeszcze nie miała siedziby. Kolejny raz wspinał się po wysokich zachętowskich schodach w 1957 roku. Tym razem w garniturze, jak przystało na autora debiutującego pierwszą indywidualną wystawą.

Niebywały splendor jak na 29-latka.Jego kariera zaczęła się w 1955 roku, kiedy uczestniczył w przełomowej manifestacji młodej polskiej plastyki zwanej skrótowo „Arsenalem”. Prezentacja nosiła podtytuł „Przeciw wojnie, przeciw faszyzmowi”. Wystąpił z ideologicznie obojętnym, ponadczasowym tematem „Macierzyństwo”, przedstawionym w cyklu drzeworytów.

– Techniki graficzne były o wiele tańsze od malarstwa. A my, młodzi, bez kasy, napaleni na robotę. Żeby nie trwać w bezczynności, łapaliśmy się za linoryty lub litografie – wspominał artysta.

Seria „Macierzyństwo” – efekt codziennych obserwacji autora, któremu właśnie urodził się syn – zwróciła uwagę krytyki. Rok potem pokazano ją na 26. Biennale Sztuki w Wenecji.

Nie był to jeszcze „ten Dominik”, choć już ujawnił się jego talent do syntetyzowania form i wrażliwości na aurę sceny. Realistyczne postaci z jego grafik, obwiedzione wyrazistym, zdecydowanym konturem, z uproszczonym światłocieniem kojarzą się z domowymi scenkami szkicowanymi przez Andrzeja Wróblewskiego. Nic dziwnego – to samo pokolenie, podobne wojenne doświadczenia, identyczny apetyt na miłość, bliskość kobiety, rodzinne ciepło.

Dla Wróblewskiego wkrótce zakończyła się droga życiowa i twórcza. Dla Dominika przeciwnie – nastały czasy eksperymentów i poszukiwań własnej formy. Po odwilży jak większość z jego generacji skręcił w stronę informelu. Objawił się jego temperament, wykrystalizował styl pracy. Co ważne – od początku unikał pustej dekoracyjności; odrzucał abstrakcję zawieszoną w próżni. Zawsze za punkt wyjścia służyła mu rzeczywistość.

Początkowo fascynowały go miejskie panoramy. Wkrótce przeniósł zainteresowania bliższe jego sercu motywy: krajobrazy, kwiaty, ogrody. Zapamiętane z dzieciństwa, podpatrzone w podwarszawskim plenerze, zauważone w podróżach.

W latach 60. używał ciemniejszych, ciepłych gam. Nie oddzielał poszczególnych kształtów, spajał je w jednolitą, gęstą materię rozświetlaną pojedynczymi plamami. Dekadę później jego paleta się rozjaśniła. Elementy kompozycji urosły, usamodzielniły się. Ujawniła się struktura obrazów. Nie jest to jednak nagi szkielet. „Kościec” obleka „ciało” – tkanka złożona z plam kulistych, owalnych, zaokrąglonych. Zdarza się, że miękkim, swobodnie pączkującym formom przeciwstawione zostają pionowe rytmy szerokich pasm.

Jest ekspresyjny, lecz nie drapieżny ani dramatyczny. W sztuce jak w życiu cechuje go optymizm. Pozytywne emocje autora udzielają się patrzącym. Kiedyś Cybis dziwił się, że jego pupil tak łatwo zdobył sympatię publiczności, pomimo że uprawia malarstwo niefiguratywne, z reguły znajdujące mniej entuzjastów niż tradycyjne prace. Sądzę, że tajemnicą jego sukcesu jest prostota i autentyczny zachwyt dla świata, dla natury.

Niepotrzebne mu szkice ani rozrysowywanie kompozycji na płótnie – wystarcza wyobraźnia. Atakuje białą, zagruntowaną powierzchnię z marszu. Grubym pędzlem, niekiedy szpachlą. Uprawia swoiste malarstwo gestu: stara się połączyć emocje z odczuciem natury. Chce oddać nastrój pejzażu typowy dla konkretnego miejsca, pory roku, pogody.

Jak kiedyś tak i dziś zostawia ślady uderzenia farbą. Konserwatorzy nie będą musieli prześwietlać jego obrazów: gołym okiem widać, jakim duktem biegł pędzel, jakie odcienie poszły pod spód, jakimi autor dopełnił kompozycję po wierzchu.

Tadeusz Dominik nie koryguje płócien. Ma bezbłędne wyczucie kompozycji i koloru. Niedawno przeszedł operacyjne usuwanie zaćmy. – Jakby mi ktoś brudne szkło zdjął sprzed oczu, znowu widzę wszystkie niuanse – zwierzył mi się. – Ale czy inni to zauważą…

Rzeźba
Salvador Dalí : Rzeźby mistrza surrealizmu
Rzeźba
Ai Weiwei w Parku Rzeźby na Bródnie
Rzeźba
Ponad dwadzieścia XVIII-wiecznych rzeźb. To wszystko do zobaczenia na Wawelu
Rzeźba
Lwowska rzeźba rokokowa: arcydzieła z muzeów Ukrainy na Wawelu
Materiał Promocyjny
Zrównoważony rozwój: biznes między regulacjami i realiami
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”