Jesteśmy w środku muzeum. Jego właściciel przed otwarciem 8 lutego nie chce podać publicznie dokładnego adresu, „żeby nikt tu mi nie pukał, nie zaglądał przez szybę”. Tylko tyle, że lokal mieści się przy ul. Grzybowskiej.
Wita nas Dariusz Kędziora, właściciel Muzeum Erotyki. Granatowy garnitur, niebieska koszula, czarne pantofle. Wygląda tak niepozornie, że aż trudno uwierzyć, że jest szefem kosmatej placówki. Prowadzi po schodach na górę przeszklonego obiektu. Ściany w kolorze buraczkowym pełne mitycznej grafiki z Azji: młoda dziewczyna z bykiem, dzikiem, kozłem. W gablotach prężą się półmetrowe fallusy. Dwie sale nie różnią się wiele od muzeum etnograficznego na ul. Kredytowej. Są wręcz ascetyczne. Mówimy to właścicielowi muzeum.
– I dobrze. Bo ja tworzę muzeum, a nie show. Tu nie będą chodziły girlsy z pomponami na pupach – odpowiada.
Stoimy przy obwieszczeniu cesarskim skierowanym do polskich domów publicznych: „Wszystkie osoby płci żeńskiej, oddające się nierządowi, niniejszym wzywane są w celu otrzymania dowodu do stawienia się”.
W muzeum brakuje nam interakcji, możliwości podotykania, posłuchania czy powąchania. Kędziora tłumaczy, że to dlatego, iż erotyczną placówkę założył z własnych środków, dla niego dużych, ale w sumie skromnych. Nie chce podać ile, zasłania się tajemnicą handlową. Traktuje muzeum jako przedsięwzięcie biznesowe, dlatego bilet wstępu będzie kosztował 30 zł.