Nie po raz pierwszy oglądałam prace Vincenta w oryginale. Ale tym razem odniosłam wrażenie, że los ponownie sobie z niego zadrwił. Stał się „ikoną" popkultury. Przed wejściem do muzeum długa kolejka, na godzinę stania. Zwiedzanie w tłoku. Międzynarodowa publiczność w wiekowym przekroju od niemowlęcia po – na oko – dziewięćdziesiątkę. Jednak mało kto tak naprawdę ogląda dzieła. Jedni tkwią w bałwochwalczym zachwycie; inni, a raczej inne, poprawiają fryzury w szybach chroniących prace. Może podziwiają siebie na wystawie?
Wniosek: zobaczyć Vincenta, to must-see „kulturalnego" człowieka. Ciekawe, kto zwrócił uwagę na ideę pokazu w Albertinie – bo nie była to kolejna retrospektywa artysty, który sobie obciął ucho. Otóż organizatorzy wystawy zatytułowanej „Rysowane obrazy" starali się podkreślić współzależność pomiędzy eksperymentem kolorystycznym a doświadczeniami rysunkowymi w twórczości wielkiego Holendra.
Jego dorobku nie da się oddzielić od biografii. Toteż eksponowany materiał prowadził chronologicznie przez kolejne miejscowości, w których się zatrzymywał; przez następujące po sobie etapy twórcze. Od inspiracji malarstwem holenderskim XVII w. i realizmem Milleta, poprzez zauroczenie impresjonizmem i grafiką japońską, aż do malarskiego i emocjonalnego crescenda: ostatnie 70 dni życia, w ciągu których stworzył 70 ostatnich obrazów i 60 rysunków.
Oto finał biografii służącej za kanwę filmów i romansideł. Ich bohater przeżył 37 lat (1853 – 1890). Urodzony w Holandii syn pastora. Samouk, ledwo liznął akademickiej edukacji. Po skończeniu szkoły pracował w galerii w Hadze, potem został kaznodzieją, podjął studia teologiczne. W 1880 postanowił zostać artystą. Dziesięć lat później zmarł śmiercią samobójczą (cierpiał na psychozę depresyjno-maniakalną).
Może nie skończyłby tak dramatycznie, gdyby znalazł przyjaciół lub właściwą partnerkę. Tymczasem wszystkie jego związki z kobietami kończyły się szybko i fatalnie; od jednej podłapał kiłę. Kolegów też męczyło jego wieczne napięcie i zmienne nastroje. W ogóle, opędzano się od niego jak od odmieńca. W1888 przeprowadził się do Arles, skąd wygnała go ludność miasta. Leczył się w szpitalu psychiatrycznym w St. Remy. Ostatnie miesiące życia spędził w Auvers-sur-Oise.
Pracował zaledwie dziesięć lat, w gorączce typowej dla nałogowców. Nie szukał tematów; brał, co podsunęła rzeczywistość. But, kostropata chłopka, zaorane pole, własna gęba – każdy motyw dobry, żeby ćwiczyć warsztat, kompozycję, ekspresję.