Salomon z pustego nie naleje – a Eliasson, Duńczyk mieszkający od 15 lat w Berlinie – jak najbardziej. Wykorzystuje do tego powszechnie znane prawa fizyki, zmiany temperatur oraz budowę kryształów. Żadnej magii, żadnych filozoficznych idei. Po prostu podgląda naturę i ujarzmia efemeryczne zjawiska. Efekty – jak w Krainie Czarów.
[srodtytul] Wewnętrzne oko [/srodtytul]
Tak czułam się na wystawie w berlińskiej galerii Martin-Gropius-Bau, gdzie Olafur Eliasson (rocznik 1967) ma wielką prezentację. Jej tytuł można przetłumaczyć "Wewnętrzne miasto z zewnątrz". Prace, w większości wykonane specjalnie na tę okazję, zajmują całe piętro (przestrzeń porównywalna z Zachętą). Spacer po dziewiętnastu pomieszczeniach to przygoda, podczas której napięcie rośnie. W każdej sali inna instalacja. Całość tworzy perfekcyjnie skomponowany spektakl z mocną puentą.
Żeby przekonać odbiorcę, jak nierealna jest rzeczywistość, Olafur nakręcił dziesięciominutowe wideo w centrum Berlina. Jeździł po mieście z wielkim lustrem zamontowanym na dachu samochodu i rejestrował odbicie. Ten prosty zabieg wystarczył, aby widzieć metropolię z dwóch perspektyw jednocześnie. Nazwa tej pracy ("Wewnętrzne miasto") została rozciągnięta na cały show.
Zwierciadlana zabawa zaczyna się od wejścia. Tuż za progiem odbiorca wstępuje na wąską ścieżkę z granitowych płyt, ciągnącą się przez 27 metrów. Dookoła – nic więcej, puste ściany. "Jak u Bałki", przemknęło mi przez głowę. Na moment. W drugiej sali zamajaczyło na ścianie coś, co wyglądało jak tafla wody, koślawo odbijająca sylwetki wchodzących. Wielka lustrzana powierzchnia powstała z cieniutkiej, rozedrganej stalowej blachy, rozpiętej na magnesach.