Żyjemy w czasach niepokoju, Indignados, ruchu Occupy Wall Street i arabskiej wiosny. A wszędzie tam artyści dorzucają do protestów swoje trzy grosze. Nie zawsze bezkarnie. W zeszłym roku w egipskim pawilonie Międzynarodowego Biennale Sztuki można było oglądać film z placu Tahrir nakręcony przez artystę, który trzy dni potem na tym samym placu zginął, zastrzelony przez policję. To Ahmed Basiony. Przed władzą ukrywają się członkowie grupy Wojna, którzy zasłynęli namalowaniem w Petersburgu 53-metrowego penisa. Gigantyczne graffiti po podniesieniu zwodzonego mostu dla przepływających Newą statków znajdowało się dokładnie naprzeciwko okien siedziby Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Jak zakończyła się msza punkowa w soborze Chrystusa Zbawiciela w Moskwie feministycznej grupy Pussy Riot, wszyscy wiedzą.
Z drugiej strony świat sztuki potrzebuje artystycznych chuliganów jak powietrza. To oni dostarczają publiczności, kolekcjonerom, kuratorom, a przede wszystkim samym instytucjom (muzeom, galeriom) nowych pomysłów, wyzwań, ekscytujących doświadczeń.
Ich łobuzerskie psikusy są niewygodne, drażniące, wprawiają w zakłopotanie, wywołują niepokój. Poznajcie tych miejskich partyzantów: David Adamo, Olaf Brzeski, Klara Lidén, Joris van de Moortel, Ahmet Ögüt, Ariel Schlesinger, Konrad Smoleński i Satoru Tamura. Ostrzegam, zwiedzając wystawę „Huls" w Zachęcie, proszę zachować szczególną ostrożność! Ci panowie naprawdę nie żartują.
Do żartownisiów nie należał też Marek Piasecki. Kiedy zmarł w zeszłym roku w szwedzkim Lund, w jego pracowni znaleziono 40 kartonów z kupowanymi przez lata lalkami. Od lat 50. na potrzeby sesji fotograficznych rozbierał je, niszczył, dekompletował, aranżował z ich udziałem scenki rodzajowe.