Chwyt porucznika Colombo wypalił. Na sam koniec, niewinnie zagadnąć Prezesa o posła Kaczmarka.
Prezes dziarsko rzeczy ogłaszał, bo nieźle mu wyszło. Kidawa – Błońska nie zachwyciła w duecie z premierem pierwszą konferencją, wprost przeciwnie. Prezes zrugał Camerona i przez telefon, i na piśmie, nim zebrał się do tego premier. Wystarczyło jednak sprytne pytanko i mamy narrację nową. Jeśli chodzi o pryncypialność, na Prezesie zawsze można polegać, jak na Zawiszy. W redakcjach strzelają korki od szampana. W przenośni, oczywiście.
Bo też dziesięć dni nadymania balonu o jeździe po alkoholu, który nie jest przyczyną nawet dziesięciu procent wypadków w kraju, musiało nadszarpnąć rezerwy specjalistów od dezinformacji. Ile można wycisnąć z banalnego tematu, nie napomykając zbyt wiele o narkotykach, a zwłaszcza o dopalaczach, które miały być wyrwane z korzeniami.
Komuś znowu przypomniało się o Trynkiewiczu i kilkunastu zbirach, z którymi od lat trudno sobie poradzić z powodu przywiązania do praworządności, lecz zbyt długie ględzenie na ten temat, to grunt niepewny. A ulubieni poczciwcy, którzy polegają na Kraśce jako mentorze i przewodniku po świecie, muszą się przecież jakoś oderwać od obliczania skurczonych nagle emerytur. I po co mają do tego denerwować się na wieść, że wkrótce mogą nie mieć prawa zebrać sobie grzybków w lesie, bo ma on podzielić los szkół, poczty, kolei, stoczni, hut, cementowni, cukrowni i fabryk rowerów. Po co ekscytować się faktem, że eksterminacja wcześniaków jest jeszcze doskonalszą formą służby zdrowia, niż to wynikało z proroctw posłanki Sawickiej.
Natomiast Tomasz Kaczmarek życiorys szargał sobie od dawna. Najpierw bezczelnie ścigał złodziei i handlarzy narkotyków. Zamiast z otwartą przyłbicą, w służbowym mundurku, albo w zielonej lubo brązowej, nie rzucającej się w oczy kominiarce ( patrz : Marsz Niepodległości ) wkręcał się w półświatek, przebierał się jak goguś i strugał przyjaciela meliniarzy i różnych takich, skąd wzięły się jak najgorsze znajomości. Wreszcie rozkochał w sobie do szaleństwa specjalistkę od prywatyzacji. W swojej poselskiej karierze osobnik ten miesza się do spraw wyższych, co jest denerwujące, szczególnie dla postronnych z czystym sumieniem. Telewizja od dawna śledzi jego poczynania. Ustaliła, że na pewno doprowadził on do łez jedną kobietę, a od drugiej śmiał pożyczyć auto. Nawet dziecko wie, że każdy porządny poseł jeździ bryką własną. Jeśli go nie stać na coś lepszego, to znaczy że jest nieudacznikiem. Poza tym, jeżeli ktoś załapał się do Sejmu z dziesiątego miejsca na liście, podczas gdy nawet największemu udacznikowi należy się biorąca jedynka, w najlichszym razie dwójka, to może należało uszczelnić system.