Wenderlich na temat prezydentury Komorowskiego powiedział:

Te wpadki prezydenta, o których media tak często donoszą - jak choćby ta, że wprawił Baracka Obamę w osłupienie mówiąc, że powinien lepiej pilnować żony – nie mają aż tak dużego znaczenia. Znaczenie ma to, że pan prezydent, który w kampanii obiecywał wszystko, nawet jeśli nie wynikało to z uprawnień jego prezydentury, później zachowywał się jak prezydent, który nic nie może. Ostatnia zapowiedź, że po wyborach "pogna" Platformę do wprowadzenia reform, brzmi trochę jak kpina. Bo po pierwsze - nie powinno się wybierać po raz drugi tych niereformowalnych. A po drugie - to szkoda, że "poganiaczem" pan prezydent nie był przez miniony rok swojej prezydentury. Być może udałoby się w Polsce coś zrobić, a tak – znowu nic. Jest to prezydentura – mówiąc za poetą - skrzeczącej rzeczywistości.

O polskiej prezydencji:

Z hukiem, ale później po tych hukach z Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego w każdej dziedzinie zostaje niewiele. Jeżeli chodzi o prezydencję, to czytałem, że premier Tusk wypił piwo z jednym z przywódców europejskich, że Bronisław Komorowski spotkał się na lodach, a Radosław Sikorski na czymś jeszcze… Jeśli to mają być główne szlaki prezydencji, to Belgowie zrobili to za połowę kosztów, bo za 50 milionów euro, a nasz rząd obliczył, że polska prezydencja będzie kosztować prawie 100 milionów. Myślę, że autorytet Polski, która sprawuje prezydencję, nie jest największy. Polska może sprawować prezydencję, może jej nie sprawować, ale autorytetu – mówię to z olbrzymim smutkiem – takiego jak za czasów, kiedy prezydentem był Aleksander Kwaśniewski, a rządy sprawował SLD, już nie potrafi sobie wypracować.

Jesteśmy przekonani, że dzięki rządowi SLD Polska miałaby większy autorytet w Unii Europejskiej. Zwłaszcza po aferze Rywina.