Albo jesteśmy głęboko w sezonie ogórkowym, albo coś nie jest z nami nie tak, ale - czy tego chcemy czy nie - chuligańska bójka kilkunastu osób na plaży w Gdyni stała się dziś tematem nr 1 w całym kraju. Histeria zaczęła się już od wczoraj, kiedy różne media donosiły o tym, jak "bandyci urządzili na plaży istne polowanie na Meksykanów. Dotkliwie kopali ofiary i rozbijali im na głowach butelki" (TVP Info), były też wersje o "rasistowskim ataku w Gdyni" i kibolach śpiewających faszystowskie piosenki (sic) i rozbijających szklane butelki na głowach „turystów z Meksyku" (Natemat.pl). Ponadto, obecni na gdyńskiej plaży Ślązacy z Chorzowa wołali za bezbronnymi Meksykanami "brudasy" lub "czarnuchy" (sic) siejąc ogólnie "Kibolski terror" (Gazeta Wyborcza). Jak już wiemy, rzeczywistość była odrobinę bardziej złożona, ale nie przeszkodziło to ministrowi Sienkiewiczowi do kolejnego wezwania do krucjaty przeciwko faszystowskim kibolom. Problem w tym, że pomysły ministra na rozwiązanie problemu przemocy brzmią tak trochę... faszyzująco?
Dla mnie kluczowe pytanie brzmi: jak to się stało, że kibole znaleźli się wśród normalnych ludzi? Jak znaleźli się na tej plaży?
- zastanawiał się minister i przedstawił rozwiązanie:
Tu nie chodzi o politykę, bo niektórzy z państwa mogą uważać tych ludzi za patriotów. Chodzi raczej o pewien rodzaj zdziczenia obywateli polskich. Musimy ich socjalizować, a jeżeli się nie da, to socjalizować siłą (...) To jest kolejny incydent poświadczający to, że należy separować te środowiska od normalnych obywateli polskich
Czy to aby nie brzmi znajomo?