W latach młodzieńczych zaś uważałem, że musi to być coś nadzwyczajnego, skoro Gombrowicz nadał taki tytuł jednemu ze swoich dzieł. Później, już jako prawnika, ogarnął mnie niepokój, jako że cała ta pornografia czy też treści pornograficzne stanowią znamię jednego z przestępstw, a ja o tym nic nie wiem.
Wynikało to stąd, że termin „pornografia" nie został dostatecznie zdefiniowany w polskiej literaturze przedmiotu, którą przeczytałem w całości, ani też przez ustawodawcę.
Z tym większym zainteresowaniem przeczytałem artykuł Lecha M. Nijakowskiego pt. „Ciało w zwierciadle pornografii" w miesięczniku „Znak" nr 2 z 2015 r. Liczyłem, że dowiem się czegoś nowego. Jakież było moje rozczarowanie, kiedy i tu przeczytałem, że pornografia zdefiniowana nie jest. I ogólnie rzecz biorąc, dominuje tu panta rhei, czyli to, co kiedyś pornografią było, dziś nią już może nie być. Pogląd, jakoby każdy, kto jest duży, wiedział, co pornografią jest, autor słusznie uważa za jeden z pięciu mitów narosłych wokół niej. I postuluje zdefiniowanie tego zjawiska jako czegoś, co prezentuje cielesność i seksualność, które są uważane za nienadające się do prezentacji w przestrzeni publicznej przez większość danej wspólnoty komunikacyjnej. Zanim spróbuję obalić i ten mit, odniosę się do kilku pozostałych dotyczących pornografii.
Obalamy mity
Lech M. Nijakowski twierdzi, że pornografia nie stanowi poważnego tematu badań naukowych, bo zastanawiają się nad nią co najwyżej psychopatolodzy albo kryminolodzy. Gdyby tak było, po prostu odmówilibyśmy przymiotu naukowości tym dyscyplinom. Ja dodam do nich także prawo karne i bynajmniej nie uznaję za trafną maksymy, że być może i jest to nauka, z tym że nie powinna być uprawiana na uniwersytetach... Co najwyżej można stwierdzić, że te dyscypliny, przynajmniej w Polsce, zajmują się nią w sposób mało dostateczny.
Mit naturalistycznego charakteru pornografii także jest nietrafny, jako że ukazuje ona zachowania człowieka i jego kontakty z człowiekiem płci przeciwnej niemające z naturą wiele wspólnego.