Reklama

Pornografia - brak definicji w prawie

Z pornografią nie miałem kontaktu bardzo długo, bo spotkałem się z nią grubo po czterdziestce, a to, co uprzednio postrzegałem jako pornografię, z czasem okazało się czymś innym.

Aktualizacja: 02.03.2015 08:00 Publikacja: 01.03.2015 18:05

Niektórzy głoszą tezę, jakoby pornografii nie trzeba było definiować, bo każdy wie, czym ona jest

Niektórzy głoszą tezę, jakoby pornografii nie trzeba było definiować, bo każdy wie, czym ona jest

Foto: 123RF

W latach młodzieńczych zaś uważałem, że musi to być coś nadzwyczajnego, skoro Gombrowicz nadał taki tytuł jednemu ze swoich dzieł. Później, już jako prawnika, ogarnął mnie niepokój, jako że cała ta pornografia czy też treści pornograficzne stanowią znamię jednego z przestępstw, a ja o tym nic nie wiem.

Wynikało to stąd, że termin „pornografia" nie został dostatecznie zdefiniowany w polskiej literaturze przedmiotu, którą przeczytałem w całości, ani też przez ustawodawcę.

Z tym większym zainteresowaniem przeczytałem artykuł Lecha M. Nijakowskiego pt. „Ciało w zwierciadle pornografii" w miesięczniku „Znak" nr 2 z 2015 r. Liczyłem, że dowiem się czegoś nowego. Jakież było moje rozczarowanie, kiedy i tu przeczytałem, że pornografia zdefiniowana nie jest. I ogólnie rzecz biorąc, dominuje tu panta rhei, czyli to, co kiedyś pornografią było, dziś nią już może nie być. Pogląd, jakoby każdy, kto jest duży, wiedział, co pornografią jest, autor słusznie uważa za jeden z pięciu mitów narosłych wokół niej. I postuluje zdefiniowanie tego zjawiska jako czegoś, co prezentuje cielesność i seksualność, które są uważane za nienadające się do prezentacji w przestrzeni publicznej przez większość danej wspólnoty komunikacyjnej. Zanim spróbuję obalić i ten mit, odniosę się do kilku pozostałych dotyczących pornografii.

Obalamy mity

Lech M. Nijakowski twierdzi, że pornografia nie stanowi poważnego tematu badań naukowych, bo zastanawiają się nad nią co najwyżej psychopatolodzy albo kryminolodzy. Gdyby tak było, po prostu odmówilibyśmy przymiotu naukowości tym dyscyplinom. Ja dodam do nich także prawo karne i bynajmniej nie uznaję za trafną maksymy, że być może i jest to nauka, z tym że nie powinna być uprawiana na uniwersytetach... Co najwyżej można stwierdzić, że te dyscypliny, przynajmniej w Polsce, zajmują się nią w sposób mało dostateczny.

Mit naturalistycznego charakteru pornografii także jest nietrafny, jako że ukazuje ona zachowania człowieka i jego kontakty z człowiekiem płci przeciwnej niemające z naturą wiele wspólnego.

Reklama
Reklama

Mit szkodliwości pornografii jest niejednoznaczny. O ile morfina na ogół jest szkodliwa, o tyle w określonych stanach pacjenta jej podawanie jest wskazane. Podobnie jest z pornografią. Na ogół jest ona szkodliwa, jako że podaje odbiorcy model zachowań seksualnych nieznanych partnerowi, a co gorsza, jej konsumpcja implikuje wymagania stawiane partnerowi podejmowania przez niego zachowań seksualnych „jak w kinie". Ale jak pisze Lech M. Nijakowski, gdyby uznać szkodliwość pornografii, to również oglądanie scen przemocy w popularnych horrorach powinno doprowadzić do masowych morderstw rytualnych. Sprawa więc nie jest taka prosta. A badania różnych zespołów przynoszą często wykluczające się wyniki.

Mit historyczności pornografii usiłuje sprowadzić ją do wytworu określonych stosunków społecznych – pojawiła się ona na określonym etapie rozwoju społeczeństw i być może na innym etapie zaginie, zwłaszcza że treści przez nią podawane stałyby się uznawane przez wszystkich, podobnie jak same podawane przez nią figury zachowań seksualnych. I on jest błędny, jak wszystkie mity, bo wraz z rozwojem technologii rozwija się pornografia.

Teraz powróćmy do próby zdefiniowania pornografii, a raczej do mitu niemożności jej zdefiniowania.

Próby definiowania

Co bawi mnie w polskiej literaturze karnistycznej „na odcinku pornografii", to nieudolność w zdefiniowaniu tego znamiona przestępstwa.

Do zdefiniowania pornografii doktryna podchodzi jak pies do jeża, być może obawiając się wpadki japońskiej. W Kraju Kwitnącej Wiśni za pornograficzne uznano treści ukazujące owłosienie łonowe, rzecz jasna, znajdujące się na ludzkim ciele... I wtedy zaczęła się produkcja treści pornograficznych bez tego owłosienia.

Brak definicji powoduje, że na dobrą sprawę człowiek nie wie, za co może trafić przed sąd, a nawet do więzienia. A to z państwem prawa, w którym ponoć przyszło nam żyć, nie ma nic wspólnego. Pamiętajmy jednak, że przestępstwem jest publiczne prezentowanie treści pornograficznych w taki sposób, że może to narzucić ich odbiór osobie, która tego sobie nie życzy (art. 202 § 1 kodeksu karnego). Z tym że kodeks nie definiuje, co to są treści pornograficzne.

Reklama
Reklama

Ekstremalne wypowiedzi głoszą tezę, jakoby pornografii nie trzeba było definiować, bo każdy wie, czym ona jest. Można też spotkać się z ucieczką w pruderię. I słyszymy wtedy, że podanie definicji pornografii samo w sobie byłoby przekazem pornograficznym, tak więc lepiej nie próbować.

Są też próby definicji podmiotowych, które dzielą się podług zamiaru sprawcy pornografii. Może mu zależeć na osiągnięcia u odbiorcy określonego stanu psychicznego albo też obiektywnego przypisania temu dziełu możliwego do wywołania skutku, czyli wywołania u odbiorcy owego stanu, tj. podniecenia seksualnego. Ponadto pornografia to coś, co nie jest uznawane przez jakieś „standardy społeczne", wzorce moralności publicznej itp.

O tym, że definiowanie pornografii podlega zmianom, świadczą chociażby próby podejmowane przez dziesięciolecia przez Mariana Filara, autora książki pt. „Pornografia: studium z dziedziny polityki kryminalnej".

W najnowszej definicji pornografii z 1997 r. na pierwszy plan wysunięte zostało „ukazywanie ludzkich organów płciowych w ich funkcjach seksualnych, w szczególności w ich bezpośrednim zetknięciu się podczas stosunku seksualnego, co daje w efekcie przekaz odhumanizowanej technologii seksu".

W kierunku tym zmierza także orzecznictwo Sądu Najwyższego. Dopiero na tym tle dodać można takie elementy definicji pornografii jak intencja twórcy czy też estetyka przekazu lub jej brak.

Anglosaskie zbliżenie

Zatem powoli, stopniowo doktryna polska zbliża się do definicji pornografii wprowadzanych do anglosaskich systemów prawa. A są to definicje czysto przedmiotowe – wyliczenie czynnych seksualnie części ciała ludzkiego, ich stanów i sposobów oddziaływania na nie, które prezentuje przekaz pornograficzny. Ich brak w przekazie pozbawia go przymiotu pornograficzności, chociażby ukazywał on „ogólnie" odbywanie stosunku seksualnego lub też inną czynność seksualną. Tym różni się pornografia od erotyki, że pierwsza ukazuje w całej okazałości organy płciowe, w drugiej zaś są one wielkimi nieobecnymi.

Reklama
Reklama

Wspomniane na wstępie „dzieła", które postrzegałem jako pornograficzne, były zaledwie „erotyką zabarwioną muzyką". Nie występowały w nich bowiem, i to w roli głównej, ludzkie organy płciowe, zwłaszcza podczas stosunku lub innej czynności seksualnej. Były one softową wersją pornografii, w odróżnieniu od jej wersji hardcorowej.

Zawody prawnicze
Notariusze zwalniają pracowników i zamykają kancelarie
Spadki i darowizny
Czy darowizna sprzed lat liczy się do spadku? Jak wpływa na zachowek?
Internet i prawo autorskie
Masłowska zarzuca Englert wykorzystanie „kanapek z hajsem”. Prawnicy nie mają wątpliwości
Prawo karne
Małgorzata Manowska reaguje na decyzję prokuratury ws. Gizeli Jagielskiej
Nieruchomości
Co ze słupami na prywatnych działkach po wyroku TK? Prawnik wyjaśnia
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama