Walka o własność pamiątek katyńskich

Prawie dziesięć lat temu państwo polskie wykupiło z rąk tajemniczego Rosjanina pamiątki katyńskie. Wśród nich niezbędnik z podpisem Jakuba Wajdy, ojca reżysera. Do dziś oglądają je wyłącznie urzędnicy oraz specjaliści z Instytutu Ekspertyz Sądowych

Publikacja: 27.08.2011 01:01

Krzyż Virtuti Militari

Krzyż Virtuti Militari

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Winda zjeżdża w podziemia jak do grobu. Nie ma ścian, jest tylko ziemia.

I ciemność. W podświetlonych gablotach widać to, co udało się wydobyć z dołów śmierci: guziki, grzebienie, nieśmiertelniki. Aby zobaczyć tę ekspozycję, na razie trzeba uruchomić wyobraźnię. Muzeum Zbrodni Katyńskiej, zaprojektowane przez zespół, w którego skład wchodzą  m.in. rzeźbiarz Jerzy Kalina oraz architekt Jan Belina-Brzozowski, jeśli dobrze pójdzie, powstanie w Kaponierze warszawskiej Cytadeli najwcześniej w 2013 r.

Kolekcja, którą zgromadziło Muzeum Katyńskie, oddział Muzeum Wojska Polskiego, działające do 2009 r. na warszawskiej Sadybie, liczy w tej chwili ok. 26 tys. przedmiotów. Sławomir Frątczak, kierownik Muzeum Katyńskiego, mówi o nich: relikwie. Gromadzono je sukcesywnie. Najwięcej wykopano podczas prac ekshumacyjnych prowadzonych w 1991 r. Udało się wtedy przekonać większość rodzin katyńskich, że nawet zidentyfikowane, dające się przypisać do konkretnych osób przedmioty powinny być zebrane razem i wyeksponowane dla przyszłych pokoleń. W efekcie w czerwcu 1993 r. w forcie na Sadybie powstało Muzeum Katyńskie. Trafiały tam koperty od zegarków, monety, guziki, okulary, portfeliki, stalówki, niezbędniki, noże, klucze do drzwi, pudełka po paście do butów, temperówka i grzebień, koronki zębowe, protezy i nakrętki od flakoników. Ale także mundur oraz peleryna. I zardzewiałe lusterko pilota Janiny Lewandowskiej, córki generała Dowbór-Muśnickiego, jedynej kobiety zamordowanej w Katyniu.

W 2002 r. na rynku antykwarycznym nieoczekiwanie pojawiły się nowe, nieznane nikomu pamiątki katyńskie. Zbigniew Dunin-Wilczyński – doktor historii, specjalista od orderów i odznaczeń, obecnie pracownik Muzeum Wojska Polskiego – przez znajomego, który handlował na targu staroci na Kole, dowiedział się, że jakiś Rosjanin usiłuje sprzedać przedmioty z Katynia. Doszło do spotkania. Mężczyzna przedstawiający się imieniem Igor wyjął torbę, w której były opatrzone numerami krzyże Virtuti Militari, medale i odznaki pułkowe, ręcznie napisana na skrawku papieru lista wywozowa z Kozielska oraz sporządzone na fragmentach propagandowych broszur sowieckich notatki z lekcji języka angielskiego. Przedmioty wyglądały na autentyczne. Żeby mieć pewność, Dunin-Wilczyński poprosił o potwierdzenie prof. Bronisława Młodziejowskiego, eksperta w dziedzinie biologii kryminalistycznej, który w 1991 r. pracował przy wykopaliskach w Charkowie, a w latach 1994 – 1995 był szefem prac sondażowych w Miednoje.

Profesor Młodziejowski potwierdził, że przedmioty pochodzą z Katynia. Prawdopodobna wersja ich wydobycia jest taka, że kiedy w 1991 r. grupa archeologów z prof. Marianem Głoskiem na czele prowadziła prace wykopaliskowe na terenie Lasu Katyńskiego, nie używała wykrywaczy metali. Korzystała za to z pomocy okolicznych mieszkańców. Jeden z nich musiał się trudnić tzw. czarną archeologią, czyli dzikimi wykopaliskami. Gdy polska ekipa zakończyła prace, natrafił na dół pełen przedmiotów osobistych należących do ofiar. Oddzielne doły z niedającymi się spieniężyć rzeczami znaleziono wcześniej w Miednoje i Charkowie.

Prof. Młodziejowski za zakupione w kantorze dolary natychmiast wykupił przywiezione przez Rosjanina przedmioty, by je zabezpieczyć. Rosjanin zapewniał, że pamiątek ma znacznie więcej.

Młodziejowski wraz z Dunin-Wilczyńskim o znalezisku powiadomili Ministerstwo Obrony Narodowej, które nie było jednak w stanie wyasygnować pieniędzy na zakup. Udało się to natomiast Andrzejowi Przewoźnikowi, ówczesnemu szefowi Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. O sprawie „Rz" pisała w 2007 r. („Relikwie z rosyjskiej torby").

Zdążyć przed kolekcjonerami

Procedura była taka, że Igor kontaktował się z Dunin-Wilczyńskim, ten zaś w imieniu Rady Ochrony i za jej pieniądze wykupywał kolejne partie przywiezionych przedmiotów. W ten sposób wracały do Polski orzełki z czapek, guziki z mundurów, menażki, medale, spinki do koszul, maszynki do golenia, ryngrafy oficerskie, odznaki i odznaczenia, czapka podpułkownika lekarza. Najcenniejszym przedmiotem był pożółkły fragment sztandaru schowany w zamkniętej menażce. Udało się ustalić, że należał do 8. Dywizjonu Artylerii Przeciwlotniczej. W 1938 r. na lotnisku w Toruniu wręczał go marszałek Edward Rydz-Śmigły.

Akcja wykupu kolejnych transz trwała przez wiele miesięcy. Raz przychodziło kilkanaście przedmiotów, raz kilkadziesiąt. Zbigniew Dunin-Wilczyński pamięta zaciętą licytację, jaką szef Rady Ochrony przeprowadził, aby pozyskać jeden z ryngrafów. – Był to przepięknej urody ryngraf pułkowy. Igor nie chciał go sprzedać. Przedmiot trafił do Rady tylko po to, by go sfotografować, ale Andrzej Przewoźnik nie chciał już wypuścić go z rąk. Zdecydował, że trzeba go kupić. Ponieważ miałem telefon do Rosjanina do Moskwy, zadzwoniłem w obecności Przewoźnika do Igora i dobili targu. Ryngraf pozostał w Polsce – opowiada Dunin-Wilczyński.

Ostatnią transzę Andrzej Przewoźnik odbierał w Moskwie sam. Były to czarne worki na śmieci – 50, może 100litrowe pełne menażek. Transakcje trwały do grudnia 2002 r. Ze względu na zawrotną cenę nie udało nabyć się jedynie siedmiu odznaczeń w srebrze. Wykupił je prywatny kolekcjoner.

W ten sposób Rada Ochrony, urząd, którego zadaniem jest opieka nad miejscami walk i męczeństwa, grobami i cmentarzami, stała się właścicielem i dysponentem przedmiotów o charakterze muzealnym. Ale przekazała w depozyt Muzeum Katyńskiemu jedynie 6 tys. mniej znaczących przedmiotów. Choć oficjalnie powodem zwłoki w oddaniu w depozyt eksponatów były prace konserwatorskie, Andrzej Przewoźnik przyznawał, że jego zdaniem zbiory katyńskie powinny znaleźć inne, bardziej godne miejsce. W nowym, podległym ministrowi kultury Muzeum Katyńskim. „Oddzielna instytucja kultury miałaby wyższą rangę niż oddział Muzeum Wojska Polskiego" – argumentował. Ekspozycja w Muzeum Katyńskim na warszawskiej Sadybie przypominała bowiem bardziej izbę pamięci. Kontrast między tym, co było, a tym, co powinno być, stał się szczególnie wyraźny, gdy w Warszawie otworzono Muzeum Powstania Warszawskiego, wykorzystujące najnowocześniejsze techniki ekspozycji.

Stanowisko Przewoźnika podzielała Federacja Rodzin Katyńskich. Jednak druga organizacja zrzeszająca rodziny poległych w Katyniu – Polska Fundacja Katyńska – domagała się przekazania przez Radę Ochrony pamiątek katyńskich do Muzeum Wojska Polskiego, argumentując, że tylko placówka muzealna jest w stanie zapewnić pamiątkom właściwą konserwację.

Wszystko jest u nas

Problem pamiątek należących do Rady Ochrony z nową siłą odżył po katastrofie smoleńskiej, w której zginął Andrzej Przewoźnik. W lutym br. do tematu powrócił „Superwizjer" TVN. Po zajawce programu „Katyń na sprzedaż" Muzeum Wojska Polskiego zwołało konferencję prasową. Na niej dyrektor Janusz Cisek i kierownik Sławomir Frątczak udowadniali, że program jest nierzetelny, i zastrzegli sobie prawo do podjęcia kroków prawnych wobec stacji i autorów programu, gdyby doszło do jego emisji. „Katyń na sprzedaż" się nie ukazał. – Nie komentujemy tej sprawy – mówi dziś Lidia Zagórska z TVN.

Za to na forach internetowych zaroiło się od komentarzy. Dunin-Wilczyńskiego, który dziennikarzom pokazywał, gdzie znalazł Rosjanina, zaatakowano za to, że pamiątki katyńskie kupował od paserów. – Używanie w stosunku do mnie podobnych zarzutów jest niewłaściwe i niegodne – mówi wzburzony historyk. – To nie ja kupowałem te przedmioty, ale Rada Ochrony dysponująca pieniędzmi z budżetu państwa. Kto więc jest paserem? Premier? Urząd Rady Ministrów? Miałem szczęście odzyskać z rąk rosyjskich dużą część przedmiotów z Katynia i robiłem to z poczucia obowiązku. Członkowie mojej rodziny również leżą w Katyniu – mówi.

Wśród antykwariuszy pojawiła się nawet pogłoska, że katyńskie pamiątki zaginęły. Skłoniło to Dunin-Wilczyńskiego do napisania w przygotowywanej do druku książce o ryngrafach: „Po zakończeniu pracy w roku 2002 r. w Lesie Katyńskim w wyniku prywatnej eksploracji zostało znalezionych kilkaset przedmiotów, wśród nich i ryngrafy. Na uwagę zasługuje ryngraf z wizerunkiem Matki Bożej Ostrobramskiej z dedykacją na rewersie – Kochanemu koledze korpus oficerski 16. Pułku Ułanów Wielkopolskich, Bydgoszcz, 7 styczeń 1933 r. Uczestnicząc w przekazaniu tych ryngrafów, pamiętam, że był wyjątkowej urody ryngraf pułkowy z brązu złoconego opatrzony miniaturą jednego z pułków piechoty, zachowany znakomicie. Te wzruszające relikwie z Katynia do tej pory nigdy nie były eksponowane. Czy żyje jeszcze ktoś, kto wie, gdzie mogły się znajdować? Czy tajemnicę zabrał ze sobą do grobu Andrzej Przewoźnik?". Maciej Dancewicz, naczelnik Wydziału Zagranicznego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, jako dowód, że to tylko plotki, pokazuje jednak duże tekturowe pudła wypełnione zafoliowanymi eksponatami. Są tu ryngrafy, menażki, manierki, guziki. Nawet igła do strzykawki. – Wszystko jest u nas i na razie będzie – zapewnia. – Każdy przedmiot oczyszczony, zmierzony, skatalogowany. Po konserwacji.

Zbiory do Rady Ochrony wracały sukcesywnie z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie. W Instytucie w Toruniu jest jeszcze „papier", czyli spis jeńców obozu w Kozielsku zawierający około 100 nazwisk i zapiski do nauki angielskiego.

Rezultat przeprowadzonych prac to żmudnie tworzona dokumentacja, zebrana w kilku skoroszytach. Zdjęcia przedmiotów, zbliżenia na ich cechy charakterystyczne.  A także rzeczowe, suche opisy. Część pamiątek nadal jest opracowywana. Zajmują się tym dwie osoby. – Robimy ekspertyzy, próbujemy odczytać z manierek i menażek nazwiska, sprawdzać, co się z tymi oficerami działo – mówi Dancewicz.

W ten sposób na jednym z niezbędników, wśród nazwisk pięciu oficerów, odczytali nazwisko kapitana Jakuba Wajdy, ojca reżysera. Zapis musiał powstać jeszcze w okresie, kiedy oficerowie przebywali w jednym ze zbiorczych obozów. Później zostali rozdzieleni, dwóch z nich trafiło do Kozielska, potem do Katynia, skąd pochodzi niezbędnik. Trzech pozostałych, w tym kapitan Wajda, znalazło się w Starobielsku, potem wywieziono ich do Charkowa, gdzie zginęli.

Na innej menażce pracownicy Rady odczytali wydrapane inicjały TB. Finezyjne, z zawijasami, zdradzające rękę grawera. To pozwoliło na identyfikację właściciela. Tadeusz Banach, rocznik 1908, uczył się w Miejskiej Szkole Sztuk Złotniczych w Warszawie.

Czekając na prawdziwe muzeum

Problem polega na tym, że Rada Ochrony jest urzędem państwowym, a nie instytucją muzealną. Nie ma możliwości przeprowadzenia prac konserwatorskich czy też właściwej inwentaryzacji, a w konsekwencji stworzenia ekspozycji – mówi dr Dunin-Wilczyński. Jego zdaniem pamiątki powinny trafić do Muzeum Wojska Polskiego. Placówka dysponuje pracownią konserwatorską, a oddział Muzeum Katyńskiego rozpoczął współpracę z prof. Maciejem Pawlikowskim, ekspertem mineralogii, petrografii oraz geochemii na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, który ma dokładnie badać przedmioty czekające na wyeksponowanie. Jak zapewnia muzeum, prowadzone badania pozwolą wybrać właściwe metody konserwacji dla każdej z pamiątek, zabezpieczyć je przed naturalną destrukcją.

Na razie jednak Muzeum Katyńskie nie ma możliwości stworzenia stałej ekspozycji. Przez lata funkcjonowało w fortach na warszawskiej Sadybie jako oddział Muzeum Wojska Polskiego, ale w 2009 r. zostało zamknięte. Na jego dalsze funkcjonowanie nie zgodził się nadzór budowlany. Oficjalnie mówiło się wtedy, że ekspozycja w ciągu roku przeniesie się do docelowej siedziby – budynku Kaponiery w warszawskiej Cytadeli. Jednak Muzeum Zbrodni Katyńskiej istnieje na razie jedynie wirtualnie. I to stanowi dla Rady Ochrony argument, żeby z przekazaniem depozytu się nie spieszyć.

O niewielką część eksponatów czyni także starania Muzeum II Wojny Światowej. – Muzeum zabiega przede wszystkim o kilkanaście zabytków niezwiązanych z konkretną osobą: manierka, maszynka do golenia, guziki – mówi Dancewicz. Wygląda na to, że mają spore szanse, bo Muzeum Katyńskie i tak nie wyeksponuje wszystkich przedmiotów.

Atmosferę podgrzewa fakt, że choć Muzeum Katyńskie wysłało do Rady Ochrony prośbę o utrzymanie w depozycie przekazanych wcześniej 6 tys. eksponatów, do tej pory odpowiedzi nie dostało.

Sławomir Frątczak na wieść o tym, że część eksponatów mogłaby się znaleźć poza Muzeum Zbrodni Katyńskiej, nie kryje zdumienia. – Muzeum Katyńskie w skromnych warunkach pełniło jednak godnie swoją misję. Miałem nadzieję, że wszystkie relikwie katyńskie znajdą się w jednym miejscu – mówi.

Odpiera także zarzut, że – po zamknięciu ekspozycji na Sadybie – pamiątki katyńskie oddane w depozyt leżą w magazynach i nikt ich nie ogląda. – W najbliższą rocznicę 17 września w Muzeum Wojska Polskiego otwieramy wystawę katyńską. W Sali Hetmańskiej, na powierzchni 400 metrów kwadratowych. Decyzja została podjęta wspólnie z Andrzejem Kunertem, sekretarzem Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, i Federacją Rodzin Katyńskich – mówi Frątczak.

Czy spór trwający od wielu lat wkrótce znajdzie swój finał? – Całość powinna pójść do Muzeum Katyńskiego – twierdzi Andrzej Krzysztof Kunert. Zaznacza jednak, że ostateczną decyzję podejmie w porozumieniu z przedstawicielami Federacji Rodzin Katyńskich.

Pytanie jednak, kiedy to się stanie. W obu instytucjach pracują ambitni historycy, dla których możliwość opracowywania katyńskich pamiątek stanowi ogromną pokusę.

Andrzej Przewoźnik planował wydać album ze zdjęciami pamiątek, które da się dopasować do poszczególnych oficerów. Teraz pracę osób zajmujących się tym pracowników ROPWiM spowalnia to, że dzielą tę aktywność z badaniami w Bykowni na Ukrainie. W tej miejscowości pod Kijowem trwają prace ekshumacyjne 150 tys. ofiar NKWD, spośród których ok. 3,5 tys. to Polacy z listy katyńskiej. Podobne opracowania mogłoby robić Muzeum Zbrodni Katyńskiej, czekając na stworzenie ekspozycji w Cytadeli. Niezależnie jednakod tego, kto się tym zajmie, na obejrzenie liczącego ponad 600 przedmiotów zbioru pozostali zainteresowani będą musieli jeszcze długo czekać.

Winda zjeżdża w podziemia jak do grobu. Nie ma ścian, jest tylko ziemia.

I ciemność. W podświetlonych gablotach widać to, co udało się wydobyć z dołów śmierci: guziki, grzebienie, nieśmiertelniki. Aby zobaczyć tę ekspozycję, na razie trzeba uruchomić wyobraźnię. Muzeum Zbrodni Katyńskiej, zaprojektowane przez zespół, w którego skład wchodzą  m.in. rzeźbiarz Jerzy Kalina oraz architekt Jan Belina-Brzozowski, jeśli dobrze pójdzie, powstanie w Kaponierze warszawskiej Cytadeli najwcześniej w 2013 r.

Kolekcja, którą zgromadziło Muzeum Katyńskie, oddział Muzeum Wojska Polskiego, działające do 2009 r. na warszawskiej Sadybie, liczy w tej chwili ok. 26 tys. przedmiotów. Sławomir Frątczak, kierownik Muzeum Katyńskiego, mówi o nich: relikwie. Gromadzono je sukcesywnie. Najwięcej wykopano podczas prac ekshumacyjnych prowadzonych w 1991 r. Udało się wtedy przekonać większość rodzin katyńskich, że nawet zidentyfikowane, dające się przypisać do konkretnych osób przedmioty powinny być zebrane razem i wyeksponowane dla przyszłych pokoleń. W efekcie w czerwcu 1993 r. w forcie na Sadybie powstało Muzeum Katyńskie. Trafiały tam koperty od zegarków, monety, guziki, okulary, portfeliki, stalówki, niezbędniki, noże, klucze do drzwi, pudełka po paście do butów, temperówka i grzebień, koronki zębowe, protezy i nakrętki od flakoników. Ale także mundur oraz peleryna. I zardzewiałe lusterko pilota Janiny Lewandowskiej, córki generała Dowbór-Muśnickiego, jedynej kobiety zamordowanej w Katyniu.

W 2002 r. na rynku antykwarycznym nieoczekiwanie pojawiły się nowe, nieznane nikomu pamiątki katyńskie. Zbigniew Dunin-Wilczyński – doktor historii, specjalista od orderów i odznaczeń, obecnie pracownik Muzeum Wojska Polskiego – przez znajomego, który handlował na targu staroci na Kole, dowiedział się, że jakiś Rosjanin usiłuje sprzedać przedmioty z Katynia. Doszło do spotkania. Mężczyzna przedstawiający się imieniem Igor wyjął torbę, w której były opatrzone numerami krzyże Virtuti Militari, medale i odznaki pułkowe, ręcznie napisana na skrawku papieru lista wywozowa z Kozielska oraz sporządzone na fragmentach propagandowych broszur sowieckich notatki z lekcji języka angielskiego. Przedmioty wyglądały na autentyczne. Żeby mieć pewność, Dunin-Wilczyński poprosił o potwierdzenie prof. Bronisława Młodziejowskiego, eksperta w dziedzinie biologii kryminalistycznej, który w 1991 r. pracował przy wykopaliskach w Charkowie, a w latach 1994 – 1995 był szefem prac sondażowych w Miednoje.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
„TopSpin 2K25”: Game, set, mecz
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił