Im dalej Armia Czerwona wdzierała się w głąb Niemiec, tym mniej przypominała regularne jednostki. Proszę poczytać wspomnienia weteranów, nie te propagandowe ale prawdziwe, wydane już po upadku Sowietów. Znajdzie tam pan opisy zapaćkanych błotem czołgów, na których rozciągnięte są perskie dywany i leżą stosy poduszek. Obok świńskie półtusze i pęczki zarżniętych kur. A na tym wszystkim siedzą okrakiem sowieccy żołnierze – w cylindrach, gumowych płaszczach, z laskami i parasolami w rękach. Na palcach damskie pierścionki. Do tego oczywiście harmonie i wódka.
Wszystko to z rabunku?
Oczywiście. Przykład dawali zresztą najwyżsi dowódcy. Ryba psuje się od głowy. Generałowie Armii Czerwonej szabrowali dzieła sztuki, zastawy stołowe i inne luksusowe dobra, które były niedostępne w Sowietach. Gdy w 1948 roku NKWD przeszukała daczę Gieorgija Żukowa, bohatera Związku Sowieckiego i pogromcy Hitlera, znaleziono 4000 metrów aksamitu, jedwabiu i innych tkanin w belach, 323 futra, 44 kosztowne arrasy i dywany, 55 obrazów europejskich mistrzów, siedem skrzyń pełnych zastawy stołowej i serwisów do herbaty, dwie skrzynie srebrnych sztućców, osiem akordeonów... Wszystko to pochodzenia niemieckiego. Całe umeblowanie i wyposażenie domu było niemieckie. W środku – oprócz wycieraczek – nie było ani jednego przedmiotu produkcji sowieckiej. Nawet książki na półkach były oprawionymi w skórę niemieckimi woluminami. Znaleziono również należące do Żukowa kosztowności. Było tego bardzo dużo. Jego podwładni rozbili nawet dla niego sejf w sklepie jubilerskim w Łodzi! Na terenie „wyzwalanej" Polski.
Może to odosobniony przypadek?
Niech pan nie żartuje. W oficjalnych statystykach (!) łupy szacowano na 60 tysięcy fortepianów, 460 tysięcy radioodbiorników, 190 tysięcy dywanów, 940 tysięcy sztuk mebli, 265 tysięcy zegarów ściennych i stołowych. A efektów rabowania zegarków ręcznych – ten proceder przyjął w szeregach sowieckiego wojska charakter masowego szaleństwa – nikt już nie jest w stanie oszacować.
Czy to nie przesada? Trudno uwierzyć, żeby w ten sposób zachowywali się żołnierze armii w XX wieku.
Proszę zwrócić uwagę na jakość rekruta. Opowieść o tym, że ktoś przeszedł szlak bojowy od 22 czerwca 1941 do kwietnia 1945, to bzdura. Niemal żaden żołnierz Armii Czerwonej nie żył tak długo. To wojsko kilka razy wykrwawiło się całkowicie. W efekcie sięgano po głębokie rezerwy: ludzi o niskim poziomie moralnym, kryminalistów. Do Armii Czerwonej wcielano również wielu mieszkańców terytoriów odbitych z rąk Niemców. Z tymi było jeszcze gorzej.
Jak to?
To byli ludzie, którzy przed 1941 rokiem obcowali z terrorem sowieckim, a po 1941 roku z terrorem niemieckim. Podczas okupacji na co dzień stykali się z brutalną przemocą, byli świadkami egzekucji Żydów – w tym małych dzieci – i pacyfikacji wsi. Na ich oczach łamano wszystkie przykazania boskie. Ulegli straszliwej demoralizacji. Ich późniejsze zachowanie na terenie Niemiec było tego konsekwencją.
Ludzie ci nie musieli być tylko świadkami zbrodni.
Tak. Wiemy, że w momencie, gdy Niemcy zaczęli przegrywać i wycofywać się na zachód, wielu członków lokalnych formacji policyjnych – które SS wykorzystywało do dokonywania zbrodni na ludności cywilnej – zrzuciło mundury. Część dołączyła na przykład do komunistycznej partyzantki. Były oddziały leśne, których jedna czwarta składała się z byłych „policajów". Gdy przyszła Armia Czerwona, całe to towarzystwo zagarnęła do swoich szeregów. Jest więc możliwe, że jeden człowiek mógł w 1942 roku pacyfikować rosyjską wieś w niemieckim mundurze, a w 1945 pacyfikował niemiecką wieś w mundurze sowieckim. Wszystko to nadal nie tłumaczy jednak, dlaczego zbrodnie dokonywane na niemieckich cywilach były tak brutalne i dlaczego było ich tak dużo. Tacy ludzie mogli kogoś zgwałcić, mogli zamordować, ale powtarzam: nie wierzę, źeby przybijali dzieciom języki do stołów.
Jakie więc to wytłumaczyć?
Stawiam hipotezę, że była to zaplanowana z zimną krwią przez Józefa Stalina operacja. To on przy pomocy zawodowych morderców ze swoich służb specjalnych nakręcił tę spiralę przemocy i wydał wyrok na niemieckich cywilów.
Dlaczego?
Stalin wiedział już wówczas, że dostanie Polskę. Obiecali mu to Amerykanie i Brytyjczycy. Nie był jednak pewien, jak ułoży się los Niemiec. Nie wiedział, czy dostanie swoją część, a jeżeli tak, to czy długo tę część utrzyma. Mógł więc przypuścić, że zachodnia granica komunistycznej Polski będzie w przyszłości zachodnią granicą całego bloku. Chciał ją więc przesunąć jak najdalej na zachód i oprzeć na linii Odry i Nysy Łużyckiej. Problem w tym, że na terytoriach, które chciał przyłączyć do Polski, natknął się na pewną przeszkodę...
Na ludność niemiecką.
Tak. Obawiał się, że jeżeli Niemcy tam zostaną, to Amerykanie i Brytyjczycy będą mu robili problemy na konferencji pokojowej. Będą powoływali się na prawa tych Niemców i sprzeciwiali się dołączeniu tych terenów do komunistycznej Polski. Postanowił więc tę kwestię rozwiązać zgodnie ze swoją starą zasadą: „Nie ma człowieka – nie ma problemu". Oczywiście, gdyby to wszystko działo się w innej sytuacji, to pewnie próbowałby tych ludzi deportować na Syberię. To była jednak wojna i każda ciężarówka, każdy wagon były na wagę złota. Mówimy zaś o 8 milionach ludzi! Jak więc się ich pozbyć? Stalin postanowił stworzyć sytuację, w której sami uciekną...
Rzeczywiście, gdy do Niemców zaczęły dochodzić informacje o tym, co wyrabia Armia Czerwona, rozpoczął się prawdziwy exodus na Zachód.
Tak, Niemcy uciekali, jak mogli. Statkami, łódkami, samochodami, wozami, rowerami i pieszo. I w ten sposób Stalin osiągnął swój cel. Nie wydając nawet rubla, pozbył się kilku milionów niechcianych ludzi. Przy okazji z opuszczonych przez nich terytoriów mógł wywieźć olbrzymie ilości łupów. A aliantom zachodnim powiedział: „Proszę spojrzeć, tu nie ma żadnych Niemców. Sami uciekli. Możemy więc zabrać te terytoria, skoro są bezpańskie". Moją tezę potwierdza fakt, że gdy Armia Czerwona przekroczyła Odrę, liczba mordów i gwałtów, zamiast się nasilać, zaczęła spadać. Natychmiast posypały się rozkazy mające na celu ukrócenie tych wszystkich bestialstw. Dlaczego?
Bo za Odrą Niemcy już byli Stalinowi potrzebni. Tam miała być NRD i ktoś musiał ją w końcu tworzyć. Po co Stalinowi NRD bez Niemców?
W swojej nowej książce „Nic dobrego na wojnie" pisze pan, że te najokrutniejsze mordy, które nakręciły spiralę przemocy mogły być dziełem specgrupy NKWD.
Tak, to kolejna prawdopodobna hipoteza. Już na terytorium sowieckim podczas okupacji niemieckiej wiele zbrodni, które przypisywano – i do dziś przypisuje się w oficjalnej rosyjskiej historiografii – Niemcom, było dziełem specgrup NKWD. Ich członkowie przebierali się w niemieckie mundury i mordowali w bestialski sposób własnych obywateli.
Własnych obywateli? Po co?
Chodziło o podsycenie nienawiści i oporu wobec okupanta, uniemożliwienie kolaboracji. Coraz więcej relacji na temat działań tych specgrup wychodzi ostatnio na światło dzienne. Na przykład po pomarańczowej rewolucji na Ukrainie postsowieckie służby na krótko straciły tam kontrolę nad sytuacją. Opublikowano wówczas szokujące dokumenty opisujące działalność tych specgrup na byłych terytoriach Polski – na Wołyniu i we wschodniej Galicji. Ich członkowie, podszywając się pod UPA, mordowali ukraińską ludność cywilną, aby zrazić ją do tej organizacji. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że te specgrupy działały także w Niemczech. To by tłumaczyło wszystkie najbardziej brutalne, makabryczne mordy. Na przykład przybijanie dzieci do ścian.
W książce pisze pan, że największą ofiarą tej operacji byli... żołnierze Armii Czerwonej.
Zadałem sobie trud i sprawdziłem straty Armii Czerwonej podczas II wojny światowej. W 1944 roku, podczas ofensywy letnio-jesiennej, dziennie ginęło około 4,5 tysiąca czerwonoarmistów. Po tej ofensywie armia niemiecka właściwie się załamała. Oficerowie zwątpili w zwycięstwo i próbowali wysadzić Hitlera w powietrze, ducha stracili także szeregowi żołnierze. Brakowało sprzętu i zaopatrzenia. Wydawało się, że upadek Berlina to kwestia tygodni. I nagle, w momencie gdy Armia Czerwona wkroczyła na terytoria niemieckie, ten opór stał się wręcz potężny. Niemcy zaczęli się bronić fanatycznie. Straty osobowe Armii Czerwonej w błyskawicznym tempie wzrosły do średnio 6,2 tysiąca dziennie! Wie pan dlaczego?
Domyślam się.
To była ta Wunderwaffe, o której tyle mówił Goebbels. Tę Wunderwaffe dał do ręki Hitlerowi nie kto inny, tylko Józef Stalin. W 1945 roku Wehrmacht odzyskał wolę i sens walki. Niemieccy żołnierze rozumieli, że każdy dzień, każda godzina oporu więcej pozwoli kolejnym tysiącom kobiet, dzieci i starców uciec przed bolszewikami. Oni już się nie bili za Führera czy ojczyznę, ale za własne żony i córki. Na przykład Wrocław bronił się fanatycznie do 6 maja 1945 roku! Czyli długo po śmierci Hitlera. Dowódca obrony generał Hermann Niehoff wspominał po wojnie, że dzięki jego oporowi półtora miliona Niemców ze Śląska przedostało się na Zachód. Pas mierzei wiślanej Niemcy utrzymali zaś do 9 maja! Do tego dnia z bałtyckich portów ewakuowano 2 miliony ludzi. To było największa „operacja desantowa" w historii świata! Efekt dla Armii Czerwonej był przerażający. Od początku roku w walce z konającą Rzeszą zginęło... milion sowieckich żołnierzy! To było sprawką Stalina.
Czy zdarzały się przypadki, że oficerowie sowieccy próbowali powstrzymać gwałcących?
O tak, bardzo często. Czasami dowódcy próbowali okiełznać żołnierzy, a czasami odwrotnie – żołnierze kierowali broń przeciwko dowódcom wydającym zbrodnicze rozkazy. Dochodziło przy tym do bójek, strzelanin i zabójstw. Dostaję coraz więcej listów od weteranów, którzy opisują takie sytuacje. Pewien oficer 91. Dywizji Strzeleckiej Gwardii w miejscowości Germau zamknął kobiety i dzieci w kościele, rozstawił warty i bronił przed gwałcicielami.
W Rosji często można usłyszeć opinię, że te dzieci i kobiety zasłużyły na swój los, bo to „Niemcy zaczęli pierwsi".
Mam bardzo konkretną opinię o tych Rosjanach, ale ponieważ rozmawiamy w Warszawie, nie chciałbym rozwijać tego wątku. Powiem tylko tyle: nic, powtarzam: nic nie usprawiedliwia mordowania kobiet i dzieci.
Czy jest pan oskarżany o to, że swoje książki pisze „na zamówienie" Niemców?
Moje książki wydawane są w Rosji, Polsce, na Litwie, w Czechach, na Słowacji i w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Jedynym krajem, w którym nie są wydawane, są Niemcy. I jeszcze dużo czasu upłynie, zanim będą mogły się tam pojawić moje książki. Niemcy boją się bowiem takich tematów jak ognia. Uważają, że jeżeli ktoś pisze, że Stalin był mordercą, to od razu usprawiedliwia Hitlera. Takie absurdalne przeświadczenie jest głęboko zakorzenione w środowisku akademickim i długo się tego nie przełamie.
Niemcy nazwaliby pewnie pana „faszystą".
No cóż, nie zrobiłoby to na mnie dużego wrażenia. W Rosji mówią tak o mnie, odkąd wydałem swoją pierwszą książkę.
Mark Sołonin
W latach 80. działał w opozycji antykomunistycznej, a dziś jest jednym z najlepszych rosyjskich historyków. Podobnie jak Wiktor Suworow uważa, że Związek Sowiecki szykował się do ataku na Niemcy. Jest autorem szeregu książek na temat Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, które w wielu krajach świata stały się bestsellerami. W Polsce ukazały się „22 czerwca 1941", „23 czerwca – Dzień »M«", „Na uśpionych lotniskach", „25 czerwca – głupota czy agresja?", oraz ostatnio „Nic dobrego na wojnie". W tej ostatniej znalazł się jego słynny tekst o mordach dokonanych w Niemczech przez żołnierzy Armii Czerwonej „Wiosna zwycięstwa. Zapomniana zbrodnia Stalina".